Oczywiście nadal są to głównie groźby. Ale groźby coraz bardziej realne, poparte przykładowymi sankcjami, które mogą jakoś dotknąć wybranych sektorów rosyjskiej gospodarki. W dodatku te sektory, na których prezydentowi Putinowi szczególnie zależy: energetykę, finanse, przemysł zbrojeniowy.
Warto sobie otwarcie powiedzieć: to, że wprowadzono sankcje, wcale nie oznacza, że kraje Zachodu są skore do ekonomicznej wojny z Rosją. Nie zależy na niej zapatrzonym w Azję Amerykanom, którzy chcieliby tylko jak najmniejszym wysiłkiem skłonić Kreml, by przestrzegał cywilizowanych zasad w polityce. Myśl o prawdziwym konflikcie ekonomicznym budzi głęboką niechęć w większości Europy Zachodniej, a zwłaszcza w Niemczech. Z kolei te europejskie kraje, które patrzą na Rosję z największą podejrzliwością, najwięcej mogłyby też na konflikcie stracić, więc i one są raczej ostrożne. Sankcje są dawkowane tak, by nie wywołały zbyt wielkiego bólu, a jedynie skłoniły prezydenta Putina do tego, by bez utraty twarzy (a więc bez „przykładnej kary", o której mówi co bardziej radykalna część naszych polityków) wycofał się z donieckiej awantury.
Czy to znaczy, że takie ograniczone sankcje nie będą skuteczne? Niekoniecznie. Rosja ma powody, by bać się konsekwencji poważnego konfliktu z Zachodem. Przez 15 lat rządów Putina nie zostały podjęte reformy, które miałyby na celu budowę normalnej, silnej, nowoczesnej gospodarki rynkowej, opartej na wzroście klasy średniej i rozwoju przedsiębiorczości. Oznaczałoby to bowiem konieczność eliminacji wynaturzonego systemu kontroli oligarchów nad najbardziej dochodowymi gałęziami gospodarki – a tymczasem Kreml wolał porozumieć się z wąską grupą oligarchów w sprawie udziału w zyskach z ich działalności. Konsekwencją są dziś zasadnicze słabości rosyjskiej gospodarki, cierpiącej na niedostatek kapitału (bo jest on corocznie setkami miliardów dolarów wyprowadzany z kraju) i całkowicie uzależnionej od eksportu gazu i ropy.
Kiedy ponad trzy dekady temu Ronald Reagan postanowił wydać ostateczną bitwę ZSRR, wykorzystał niemal te same co dziś słabości gospodarcze, by rzucić Moskwę na kolana: drenował sowieckie finanse i uniemożliwił wzrost eksportu ropy i gazu. Gdyby tylko Zachód chciał, również obecnie mógłby w ciągu kilku lat doprowadzić Rosję do ruiny.
Moskwa o tym wie, więc prawdopodobnie będzie starała się unikać eskalacji konfliktu, a zwłaszcza uderzeń, które biłyby bezpośrednio w interesy firm z Niemiec, Francji czy Włoch, a sądzę – mimo wojowniczej retoryki – że również z USA. Ale przecież jakiegoś przebiegłego i perfidnie szkodzącego Rosji wroga znaleźć i ukarać trzeba. Stary podstęp, stosowany w czasie I wojny światowej przez wycofujących się z Francji Niemców, polegał na zatruwaniu wody w studniach. No i proszę: właśnie nagle okazało się, że wysyłane do Rosji polskie jabłka też są zatrute!