Postanowił zostać długoterminowym inwestorem, wziął 400 tys. zł kredytu we frankach szwajcarskich (bo bieżąca rata była niższa niż kredytu w złotych) i kupił akcje swojego banku, które stały się zabezpieczeniem kredytu. Teraz ma 400 tys. zł długu i akcje banku warte 500 tys. zł. Czy Michał Zając jest rozsądny? Czy zrobilibyście tak jak on i czy moglibyście potem spać spokojnie?
Pytania oczywiście są retoryczne. Większość czytelników od razu odpowie, że Michał to wariat albo spekulant, jak może kupować akcje za wszystkie oszczędności i na tak duży kredyt. Poza tym jak można kupować akcje tylko jednej firmy, przecież to duże ryzyko, lepiej kupić akcje wielu firm, z różnych sektorów, żeby to ryzyko ograniczyć, albo – jak mówią finansiści – zdywersyfikować.
Prawdopodobnie nikt z czytelników nie zachowałby się jak Michał, a jeżeli nawet, to prawdopodobnie nie mógłby spokojnie spać. Wielu miałoby nieustanne rozwolnienie z nerwów. Bo co będzie, jak złoty straci na wartości do franka, a cena akcji banku spadnie. Przecież można ponieść olbrzymie straty i zostać z długiem wartości kilkuset tysięcy złotych, którego nie spłaci się do końca życia.
No dobrze, wszyscy się zgadzamy, że Michał Zając to szaleniec, spekulant lub ryzykant i że prawdopodobnie źle skończy. Skoro tak, to w takim razie jak byśmy nazwali osobę, która robi tak samo, ale zamiast akcji banku kupuje nieruchomość.
Z punktu widzenia analizy finansowej zarówno nieruchomości, jak i akcje to aktywa o podwyższonym ryzyku, w przeszłości miały miejsce wieloletnie trendy spadkowe cen nieruchomości, jak i cen akcji. Różnice polegają na tym, że ceny nieruchomości nie zmieniają się z dnia na dzień oraz że nieruchomość jest namacalna, istnieje fizycznie, podczas gdy akcje są elektronicznymi zapisami na serwerach giełdowych.