Kilka złotych dziennie dodatkowej opłaty na osobę niby nie powinno być problemem, ale jeśli weźmiemy pod uwagę czteroosobową rodzinę w najtańszej nadmorskiej kwaterze, to przy dwutygodniowym pobycie robi się spora dla niektórych suma. Tym bardziej że w sumie wielu turystów może słusznie zapytać – za co płacą?
Jednocześnie swego rodzaju haracz od przyjezdnych to na świecie standard. Pobierany albo w formie opłaty za wizę wjazdową, albo codziennie doliczanej opłaty. Obowiązuje nie tylko w kurortach, ale w formie miejskich podatków także w wielkich miastach, choćby w Rzymie.
W Polsce dorobiono do tego ideologię specjalnego klimatu, za który trzeba zapłacić. Niesłusznie. Bo o ile jestem w stanie zrozumieć coś takiego w przypadku Ciechocinka czy Nałęczowa, o tyle obecność Sopotu na liście pobierających klimatyczne jest cokolwiek zaskakująca. Czy specjalny klimat wyraża się najdroższymi nieruchomościami w kraju, zapchanym deptakiem i restauracjami z cenami, które mogą zatrzymać oddech?
Zresztą ściągalność opłaty stwarza problemy – hotele faktycznie muszą ją pobrać, ale w kwaterach prywatnych czy w mieszkaniach na wynajem każdy robi, co chce. Właścicielowi, który często ukrywa część dochodu przed fiskusem, nie zależy, by klient zapłacił dodatkową sumę miastu. Dlatego zamiast mówić o wzroście opłat, lepiej zabrać się do uszczelniania systemu, który i tak wymaga zmian.