1 września 2014 roku weszła w życie umowa o wolnym handlu zawarta przez Unię Europejską z Gruzją. To oznacza, że ten niewielki kraj stojący winem, uzyskał dostęp do olbrzymiego rynku zbytu.
Jak napisał na swojej stronie internetowej brytyjski BBC, gruzińscy winiarze – wykorzystujący do produkcji swoich win kwevri, czyli gliniane amfory – liczą szczególnie na kraje bałtyckie i Polskę. Zachód jest bowiem nie tylko wybredny, ale i zalany winami z Francji czy Hiszpanii.
Branża winiarska donosi, że wprawdzie popularność win gruzińskich u nas rośnie, ale stanowią one na razie jedynie ok. 1 proc. wszystkich gronowych trunków sprowadzanych do Polski. Być może teraz, gdy za sprawą zniesienia ceł, staną się tańsze, chętniej będziemy po nie sięgać? Nie jest przecież tajemnicą, że przeciętny Polak nadal przy podejmowaniu decyzji zakupowych kieruje się ceną. Nie dziwi to szczególnie w przypadku win, na których się zwyczajnie w świecie nie znamy. A to sprawia, że – jak już informowaliśmy w „Rz" – nadal jedna piąta win sprowadzanych do Polski to wina bułgarskie.
Gruzini mają więc wielkie pole do popisu nad Wisłą. Nie dość, że rynek jest nadal chłonny, to jeszcze da się ukształtować konsumenta, który poszukuje i uczy się doceniać dobre wina.
Zastanawiając się więc, jakie wino wybrać do kolacji, warto przypomnieć sobie, że gruzińscy producenci, tak jak polskie firmy nie raz odczuli na własnej skórze nieprzewidywalność Rosji. W przypadku gruziński win, ten kluczowy rynek, był dla nich zamknięty w latach 2006-2013. Powód? Moskiewskie embargo. Negatywne skutki podobnego zakazu od ponad miesiąca odczuwają nasi producenci owoców, warzyw, mięsa, przetworów z mleka i ryb.