Eurowicze także narzekają na spready, także wzrosło ich zadłużenie z powodu skoku kursu waluty. Złotówkowicze buntują się: dlaczego nikt nas nie uprzedził, że najpierw można płacić niższe raty, a potem – gdy obciążenia wzrosną – uznać, że to niesprawiedliwe, i szukać wsparcia?
Jak te argumenty przekładają się na liczby? Wzięliśmy pod lupę kredyt w wysokości 300 tys. zł, zaciągnięty w styczniu 2008 r. Kiedy rata frankowicza wynosiła na początku 1430 zł miesięcznie, to złotówkowicz zanosił do banku 1910 zł. Dziś sytuacja się odwróciła: frankowicz oddaje 1817 zł, a złotówkowicz – 1318 zł – tak wynika z wyliczeń Michała Krajkowskiego, głównego analityka firmy Notus. Dodajmy jeszcze: złotówkowicz zapłacił do tej pory 104 tys. zł odsetek, a frankowicz – 40 tys. zł.
Dla frankowiczów największym problemem (jeśli nie wzięli kredytu ponad swoje siły) jest nie tyle skok miesięcznej raty, ile wzrost zadłużenia i spadek wartości nieruchomości. I tak trudno dziś sprzedać za pierwotną cenę lokal kupowany w 2008 r. Właściwie jest to niemożliwe. A co dopiero, jeśli ktoś wziął 100- czy 120-proc. kredyt na lokum, gdy jednocześnie z 300 tys. zł długu zrobiło się ponad 470 tys. zł?
Niewątpliwie frankowiczów nie można pozostawić bez systemowego wsparcia. Trzeba szczegółowo przyjrzeć się ich umowom, spreadom i zbadać, jak banki wykorzystywały swoją pozycję, w jaki sposób działały na szkodę klientów, i naprawić ją. Tu wielką rolę do spełnienia mają instytucje państwowe.
Państwo musi także oferować systemową pomoc tym, którzy nie mają na ratę za mieszkanie, a stracili płynność finansową nie ze swojej winy, na skutek zdarzeń losowych. I powinno to dotyczyć zarówno frankowiczów, jak i złotówkowiczów czy eurowiczów.