PKB wyniesione na ekonomiczne ołtarze

Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać. To piłkarskie powiedzenie można z powodzeniem przenieść ze świata sportu do ekonomii, gdzie bezrefleksyjne traktowanie niektórych zagadnień prowadzi w dłuższym okresie do opłakanych skutków – pisze dyrektor Biura Strategii PKO Banku Polskiego.

Publikacja: 17.09.2015 21:00

PKB wyniesione na ekonomiczne ołtarze

Foto: materiały prasowe

Zbigniew Boniek komentował kiedyś mecz piłkarski, po którego zakończeniu zostały wyświetlone statystyki. Okazało się, że zawodnicy zwycięskiej drużyny przebiegli w sumie o kilka kilometrów mniej niż przegranej. „Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać", skwitował legendarny Zibi. Ten bon mot można z powodzeniem przenieść ze sportu do ekonomii, gdzie bezrefleksyjne traktowanie niektórych zagadnień prowadzi w dłuższym okresie do opłakanych skutków.

Dobrym przykładem jest wyniesienie na ekonomiczne ołtarze wzrostu produktu krajowego brutto. I nie chodzi tutaj o dyskredytowanie tego wskaźnika, bo mimo pewnych ułomności metodologicznych jest on bardzo użyteczną miarą aktywności gospodarczej. Problem leży raczej w powierzchownej interpretacji, która gubi z pola widzenia trwałość i potencjał rozwoju gospodarczego danego kraju. Błędem jest koncentracja na krótkookresowych trendach i brak refleksji, jakim nakładem powstaje jednostka PKB.

Źródła wzrostu, czyli praca i kapitał

Warto sobie uświadomić, że pierwotnymi źródłami wzrostu gospodarczego są praca i kapitał. To właśnie w wyniku połączenia tych zasobów powstają produkty i usługi, czyli nasze słynne „pe-ka-be". Efektywność tego połączenia, czyli innymi słowy produktywność, ma kolosalne znaczenie. Można śmiało powtórzyć za amerykańskim noblistą Paulem Krugmanem, że „produktywność to nie wszystko, ale w dłuższym okresie to... prawie wszystko". Zdolność kraju do poprawy warunków życia obywateli zależy od umiejętności zwiększania wydajności pracy i optymalnej alokacji kapitału.

Zasoby pracy sprowadza się czasem do liczby osób w wieku produkcyjnym, ale to zbytnie uproszczenie. Definicja wieku produkcyjnego ewoluuje wraz ze zmianami obyczajowymi, zdrowotnymi i prawnymi, np. dotyczącymi wieku emerytalnego. Znaczenie mają także aktywność zawodowa, średnia ilość czasu przepracowywana przez statystycznego pracownika oraz saldo migracji. Analiza potencjału siły roboczej nie jest więc prosta, niemniej opiera się ona na trendach demograficznych. Te zaś są niekorzystne nie tylko dla krajów rozwiniętych, ale także dla coraz większej grupy rozwijających się, w tym Polski.

Jeśli zatem perspektywy zasobów pracy w kontekście potencjału wzrostu gospodarczego nie są optymistyczne, rośnie rola produktywności pracy, która zależy od poziomu szeroko rozumianej wiedzy w społeczeństwie. Może mieć ona wymiar indywidualny, dotyczący umiejętności pracowników, ale również szerszy, objawiający się w organizacji gospodarki (np. sprawnej administracji). Produktywność pracy jest nierozerwalnie związana z jakością edukacji i umiejętnością pozyskiwania zagranicznych talentów.

Nauka też może zaszkodzić

Mierna edukacja przynosi niewiele pożytku, zwłaszcza gdy angażuje istotne nakłady. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że czasem przynosi szkody. W Polsce po roku 1989 ogromnie wzrosły możliwości zdobycia dyplomu wyższej uczelni. Dynamicznie rozwinęło się szkolnictwo komercyjne, zarówno prywatne, jak i państwowe, które masowo produkuje licencjatów i magistrów. Niestety, setki prywatnych szkół o chwytliwych nazwach oraz płatne kierunki na państwowych uczelniach nie dostarczyły studentom kwalifikacji, jakich oczekuje gospodarka, a nieliczne chlubne wyjątki nie zmieniają generalnego obrazu.

Okazało się, że nie wystarczy wynajęcie kawałka biurowca, wyposażenie sal w rzutniki, zatrudnienie pracowników dydaktycznych, żeby dostarczać wartościową i praktyczną wiedzę. Ten model działania nieźle sprawdzał się za to przez długi czas z biznesowego punktu widzenia. Strumień czesnego płynął obficie, a co bardziej obrotni wspomogli się dodatkowo unijnymi dotacjami.

Teoretycznie nauka jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. W praktyce sprawa nie wygląda już tak jednoznacznie. Po skończeniu „zarządzania i marketingu" na pseudouczelni świeżo upieczony absolwent z dyplomem w ręku orientował się często, że może co najwyżej zarządzać półką w supermarkecie lub pracować w telemarketingu. To żaden wstyd wykonywać te zajęcia, bo każda uczciwa praca zasługuje na szacunek, tylko po co tracić czas i pieniądze na naukę, która nie trafia w zapotrzebowanie rynku? Wielu młodym ludziom za ciężko zarobione przez nich samych lub ich rodziców pieniądze zaoferowano protezę wykształcenia. Nic dziwnego, że rozbudzone aspiracje w zderzeniu z twardą rzeczywistością powodują frustrację, która karmi antysystemowe ugrupowania polityczne.

Inwestować z sensem

W Polsce dopiero od niedawna z powrotem zaczęto doceniać dobre wykształcenie zawodowe, które przecież nie ogranicza się do biblijnych profesji. Osoby posiadające praktyczny i zgodny z ich indywidualnymi predyspozycjami zawód znacznie lepiej zarabiają od absolwentów „wyższych ogólniaków" i o wiele częściej z sukcesem prowadzą działalność gospodarczą. Nie tracą przy tym kilku lat na bezproduktywne „chodzenie na uczelnię" i oszczędzają pieniądze, które mogą przeznaczyć na rozkręcenie własnego biznesu czy życiowe potrzeby.

Opisany problem to tylko wycinek wyzwań, przed jakimi stoi system edukacyjny, którego nadrzędnym celem jest kształcenie na wysokim poziomie w zawodach zbieżnych z kierunkami, w jakich zmierza nowoczesna gospodarka. W kontekście podnoszenia poziomu wiedzy w społeczeństwie warto wyciągnąć także wnioski z dotychczasowego funkcjonowania programu „Kapitał ludzki" finansowanego z Europejskiego Funduszu Społecznego. Przydałoby się więcej szkoleń podnoszących praktyczne kwalifikacje, a mniej legendarnych kursów z autoprezentacji, po których uczestnicy wracają z ciężkimi głowami, ale niekoniecznie z powodu naładowania ich użyteczną wiedzą.

Praca jest najbardziej pierwotnym i intuicyjnym zasobem służącym do kreacji wzrostu gospodarczego. Drugim, jak już zostało wcześniej wspomniane, jest kapitał, którego znaczenie wraz z rozwojem cywilizacji rośnie. Potencjał gospodarczy zależy od ilości zakumulowanego kapitału, a ten jest pochodną inwestycji. Ale podobnie jak kształcić trzeba się z głową, tak i inwestować należy z sensem. W krótkim terminie każda złotówka inwestycji powiększy PKB dokładnie o tyle samo, niezależnie od tego, czy zostanie wydana mądrze czy głupio. Tyle samo wzrostu przyniesie zbudowanie niepotrzebnej drogi szpecącej krajobraz co ważnej obwodnicy, która poprawi logistykę danego obszaru. Tyle tylko, że w tym pierwszym przypadku wydatki stworzą PKB jednorazowo. W drugim zaś pośrednio będą przyczyniać się do kreacji PKB przez wiele lat.

Zadanie bez końca

Zagadnienie to można doskonale zilustrować na przykładzie Chin. Do wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. motorem wzrostu tamtejszej gospodarki był eksport. Gdy siadł popyt ze strony krajów rozwiniętych, Chińczycy, ratując koniunkturę, uruchomili gigantyczny program inwestycyjny, finansując go w lwiej części kredytem.

Sama idea nie była zła, bo Chiny wciąż potrzebują inwestycji infrastrukturalnych, w szczególności na prowincji. Problem polega na tym, że w kraju, w którym korupcja, a czasem zwykła niekompetencja nie są odosobnionymi zjawiskami, pojawiło się nagle morze pieniędzy do wydania. Gospodarka szybko wróciła do spektakularnego tempa wzrostu, ale efektywność wykorzystania kapitału gwałtownie spadła. Po tej inwestycyjnej balandze pozostały nadmiernie rozdmuchane moce produkcyjne, miasta widma, góry niespłacalnego długu w systemie finansowym i fortuny w rajach podatkowych.

To dobra nauczka dla innych. Wydatki na cele inwestycyjne są pożyteczne, jeśli służą poprawie produktywności, a tym samym kładą fundament pod długoterminowy rozwój. Gdy natomiast służą głównie krótkoterminowemu podgrzaniu koniunktury, są szkodliwe. Dotyczy to zarówno inwestycji finansowanych z zadłużenia (które samo w sobie nie jest niczym złym, jeśli jest właściwie spożytkowane), jak i unijnych środków pomocowych.

Presja wynikająca z rosnących aspiracji społeczeństw skłania rządzących do koncentrowania się na działaniach, których zasięg oddziaływania mieści się w cyklu wyborczym. Stworzenie systemu edukacyjnego odpowiadającego wyzwaniom współczesnego świata to niezwykle trudne i w istocie niekończące się zadanie, a efekty prac ujawniają się stopniowo w dłuższym horyzoncie.

Podobnie z inwestycjami. Trzeba wielkiej wiedzy i odwagi, aby przy ograniczonych środkach wybrać projekty, które przyniosą największy długoterminowy pożytek, jednocześnie odrzucając pokusę realizacji tych, które dają szybkie, ale nietrwałe korzyści. Powtórzmy za Zbigniewem Bońkiem: lepiej mądrze stać, niż głupio biegać. I dodajmy: jeszcze lepiej mądrze biegać.

Zbigniew Boniek komentował kiedyś mecz piłkarski, po którego zakończeniu zostały wyświetlone statystyki. Okazało się, że zawodnicy zwycięskiej drużyny przebiegli w sumie o kilka kilometrów mniej niż przegranej. „Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać", skwitował legendarny Zibi. Ten bon mot można z powodzeniem przenieść ze sportu do ekonomii, gdzie bezrefleksyjne traktowanie niektórych zagadnień prowadzi w dłuższym okresie do opłakanych skutków.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację