Po pierwsze, jest to dowód na to, że większość niemieckiej klasy politycznej zrozumiała, że Rosja stanowi realne zagrożenie. Także dla Republiki Federalnej. Fatalnego z polskiego punktu widzenia kanclerza, socjaldemokratę Olafa Scholza, któremu przez trzy lata nie przeszło przez usta stwierdzenie, że „Rosja musi wojnę w Ukrainie przegrać”, zastępuje chadek Friedrich Merz, który o tym mówił wprost.
A słowa mają znaczenie. I – o ile nie jest się Donaldem Trumpem – zwyczajowo pokazują kierunek polityki danego państwa. To dopalenie finansowe skłania do wniosku, że po dziesięcioleciach zaniedbań Niemcy znacznie poprawią swoje zdolności do obrony i poważnie potraktują zobowiązania sojusznicze, a np. ich brygada, która ma stacjonować na Litwie, faktycznie się tam znajdzie w 2027 r.