Wprawdzie dzięki kontrolowaniu na bieżąco rozliczeń z podatku od zysków przedsiębiorstw dochody budżetu nie wzrosną, najwyżej staną się bardziej regularne, ale urzędnicy fiskusa będą mieli pretekst do częstszych kontroli, jeśli coś im się w rachunkach nie zgodzi.
Tyle tylko, że powrót do zniesionego już w 2007 r. rozwiązania stoi w kontrze do zapewnień PiS o zamiarze ułatwienia życia przedsiębiorcom. Wprawdzie te deklaracje zwycięskiej w ostatnich wyborach partii dotyczyły przede wszystkim małych firm, a sprawozdania mają składać te większe, jednak próg określający wielkość przychodów rodzących obowiązek częstszego informowania fiskusa na 1,2 mln euro nie jest znów taki wysoki. A jeśli urzędnicy uznają, że wprowadzone rozwiązanie się sprawdza, tzn. pieniądze bardziej regularnie wpływają na rachunek fiskusa, to pewnie zaproponują, żeby próg jeszcze obniżyć. Bo duże firmy z podatków rozliczają się na bieżąco, a „kredytowanie się" kosztem budżetu to raczej domena tych mniejszych.
No, chyba że PiS chce w ten sposób wspomóc małe firmy księgowe. Można sobie wyobrazić sytuację, że tłumacząc się dodatkowymi zadaniami, zażądają one od swoich klientów większej zapłaty. Ale – po pierwsze, konkurencja na tym rynku jest duża i byłoby to działanie ryzykowne, po drugie – zaliczki na podatek i tak trzeba wyliczać i płacić, wreszcie po trzecie – największe firmy mają własną księgowość.
O co więc chodzi? Może to tylko takie ostrzeżenie: uważajcie, mamy was na oku! Takie działania nie służą jednak budowaniu dobrej atmosfery wokół biznesu, a bez niej trudno o to, by rozkwitał „duch przedsiębiorczości".