Właściwie po siedmiu dniach najważniejsze wrażenie jest takie, że ludzie nie wierzą, iż każde wydarzenie ma swój skutek. Ciągle dziwią się, że ktoś, kto wygrał wybory chce rządzić. Owszem można wydziwiać nad środkami, jakie stosuje. Mogą się nie podobać ludzie, którzy rządzą, czy ich metody postępowania, ale na litość boską nie dziwmy się, że chcą rządzić i to skutecznie.
Jak już przebrniemy przez tę barierę mentalną, to pojawiają się nowe. Jeśli wygrywa grupa ludzi reprezentujących ideologię narodową to nie należy się dziwić, że promowane będą wartości narodowe, a nie kosmopolityczne. Akcenty przesuną się w stronę polskiej symboliki, zmniejszy się sympatia dla kapitału zagranicznego, a zwiększy dla krajowego. Jeżeli ta sama grupa wyznaje ideologię socjalną, to możemy spodziewać się wzrostu redystrybucji majątku wypracowanego przez społeczeństwo i firmy od tych, którzy to czynią, do tych, którzy go konsumują. Jeżeli na to nakłada się jeszcze osobliwa wiara w efektywność sektora państwowego, to możemy się spodziewać wzrostu poziomu opodatkowania, a także nacjonalizacji, biurokratyzacji, polityzacji decyzji ekonomicznych. Nie oceniam tylko relacjonuję, że dziwi mnie zdziwienie.
Częściowo te procesy zachodzą od około dziesięciu lat, aczkolwiek dopiero teraz uległy rewolucyjnemu wzmożeniu. System, który się ukształtował, wykazuje w coraz większym stopniu następujące cechy:
• przepisy i regulacje zaczynają dominować nad swobodnymi umowami i wolnym rynkiem;
• niska jakość prawa sprzyja tworzeniu enklaw kapitalizmu kolesiów i układów oligarchicznych;