Od czasu kiedy Elon Musk przejął Twittera, ta działająca dziś pod marką X firma straciła ponad połowę wartości rynkowej. Przynajmniej tak wynika z jej własnych danych szacujących wartość spółki na 19 mld dol., podczas gdy Musk zapłacił za nią 44 mld dol., gdy rok temu zdjął ją z giełdowego parkietu. Jednak w rzeczywistości biznesowej (i nie tylko w niej) obecność charyzmatycznego lidera znacznie częściej dodaje firmie wartości. Ile? Odzwierciedla to opisywany dzisiaj w „Rzeczpospolitej” ranking wycen szefów polskich firm giełdowych. Mówiąc w skrócie, szacuje on, o ile potencjalnie spadłaby kapitalizacja danej spółki, gdyby zabrakło jej prezesa. Przeciętnie jest to 4 proc., ale z roku na rok wartość prezesa stanowi coraz więcej w wartości spółek.
Oznacza to, że każda planowana zmiana wymaga gigantycznego przygotowania, które bynajmniej nie ogranicza się do wychowania następcy wewnątrz firmy, ale wymaga dobrej komunikacji z otoczeniem. I liczy się tu nie tylko doświadczenie następcy, jego dotychczasowe wyniki – słowem zdolność do poprawy, a co najmniej utrzymania zysków firmy – ale także osobowość czy postrzeganie przez świat zewnętrzny.
Czytaj więcej
Aż na 1,8 mld zł został wyceniony Michał Gajewski z Santander Bank Polska. Na podium znaleźli się też Marek Piechocki z LPP i Brunon Bartkiewicz z ING Banku Śląskiego. To najcenniejsi prezesi firm prywatnych. Wśród tych państwowych listę otwiera Leszek Skiba z Pekao.
Zasada ta dotyczy zarówno biznesu, jak i świata polityki. Każda partia to w końcu pewnego rodzaju firma, a miarą jej kapitalizacji jest wynik wyborczy. Liderzy partyjni często zapominają, że towarzysze z własnego ugrupowania to nie tylko rywale do przywództwa, ale przede wszystkim potencjalni następcy, których trzeba latami przygotowywać do zmiany warty. Donald Tusk kiedyś to zaniedbał, ale wrócił i odrobił straty, pokazując swoją wartość jako lidera. Ale wyzwania sukcesji pewnie już nie zignoruje, zwłaszcza że widać co najmniej jednego silnego następcę z osobowością. Dla wyborców PiS gigantyczną wartością jest Jarosław Kaczyński, który przyćmiewa współpracowników i hamuje ich samodzielność. A to utrudni mu wykreowanie zastępcy, gdy sam w końcu pójdzie na emeryturę.
Wracając do biznesu – przed wyzwaniem sukcesji stają kolejne firmy założone 30 i więcej lat temu przez pionierów polskiego kapitalizmu. Czasami, jak w przypadku Comarchu, przed koniecznością taką stawia spadkobierców choroba i śmierć charyzmatycznego założyciela. I choć mimo odejścia prof. Janusza Filipiaka kurs spółki się nie załamał, a wręcz przeciwnie, rośnie wraz z innymi polskimi spółkami, pokazuje to tylko, że założyciel zostawił po sobie nieźle naoliwioną maszynę.