Janusz Jankowiak: Nieprzyjemne koszty manipulacji

Brak transparentności polityki fiskalnej w Polsce został już wielokrotnie opisany. Mniej eksploatowany wątek dotyczy jednak wciąż nieprzejrzystości polityki monetarnej.

Publikacja: 21.09.2023 03:00

Janusz Jankowiak: Nieprzyjemne koszty manipulacji

Foto: Adobe Stock

Manipulacje odczytami inflacji przy zastosowaniu instrumentów regulacyjnych, okresowych ingerencji fiskalnych w procesy cenowe oraz fakultatywnych działań monopolisty na rynku paliwowym poważnie odkształcają bieżącą ścieżkę inflacji. Przy czym kierunek tych działań jest zawsze tylko jeden: w dół.

W rezultacie bieżące odczyty inflacji, autoryzowane przez Główny Urząd Statystyczny (mniejsza przy tym o to, czy „bez przyjemności”), nie oddają prawdziwej dynamiki cen w gospodarce, ale pokazują alternatywną inflacyjną rzeczywistość, która jest wynikiem działalności polityków zainteresowanych przedwyborczym „sukcesem” procesu dezinflacji.

Mówiąc wprost: gdyby z bieżących odczytów inflacji wyeliminować skutki manipulacji cenami paliw przez rynkowego monopolistę (przypomnę: spółkę giełdową), rządowe „promocje” cenowe energii, leków czy podstawowych artykułów żywnościowych, ścieżka inflacyjna przesunęłaby się nam w IV kwartale tego roku w górę o ok. 2,3 pkt proc., a średnioroczny wskaźnik CPI byłby o ok. 0,8 pkt proc. wyższy i uplasowałby się na solidnym dwucyfrowym poziomie mocno zbliżonym do 14,4 proc. z roku 2022. Propagandowo nośny postęp procesu dezinflacji zostałby tym samym unieważniony.

Co gorsza, te cenowe „promocje” nie mogą rzecz jasna trwać w nieskończoność. Ich wygaśnięcie pociąga zaś za sobą poważne konsekwencje dla inflacji w roku 2024. Odwołanie „promocji” odwróci spadki wskaźnika headline CPI. Inflacja konsumencka zacznie rosnąć. W ślad za nią podążą oczekiwania inflacyjne oraz oczekiwania płacowe. Ustabilizują się przez to wiedzione efektami bazy spadki odsezonowanej inflacji bazowej w ujęciu miesiąc do miesiąca. Doprawdy nie sposób zrozumieć, skąd biorą się prognozy spadku średniorocznej inflacji w 2024 do 6,6 proc. Dzisiejsze czasowe „promocje” cenowe, plus solidne rozluźnienie fiskalne, wsparte przez niewytłumaczalne obniżki stóp procentowych zwiększające i tak rosnący popyt w gospodarce, po prostu przekreślają możliwość tak szybkiego obniżania się ścieżki inflacyjnej.

Stąd coraz więcej uczestników rynku finansowego zaczyna stawiać sobie pytanie: czy nie jest aby przesadą oczekiwanie spadku stóp procentowych w Polsce do 4,0–4,5 proc. w roku 2025? Jest to pytanie o funkcję reakcji większości Rady Polityki Pieniężnej, kontrolowanej przez prezesa. Pytanie całkiem zasadne. Funkcja reakcji ma to do siebie, że potrafi się zmieniać. Teraz wskazuje na troskę o dynamikę PKB. Jutro może już pokazywać przywiązanie do mandatu. Dlaczego nie?

Niekompetentna większość

To, co dzieje się z inflacją w Polsce, jest w pierwszym rzędzie winą polityków. To oni swoimi decyzjami personalnymi umożliwili sformowanie się niekompetentnej większości w RPP. Nie powinno nam to umykać z pola widzenia, gdyż duża część odpowiedzialności za wieloletnią, uporczywą podwyższoną inflację, która nas czeka, idzie nie tylko na rachunek tych, którzy podnoszą ręce zawsze zgodnie z wolą prezesa Adama Glapińskiego. Dominacja kryteriów politycznej i personalnej lojalności przy wyborze ludzi decydujących o wartości polskiego złotego nie może się dobrze kończyć, ponieważ większość Rady, nawet gdyby bardzo tego chciała, nie jest w stanie poprawnie merytorycznie ocenić procesów inflacyjnych zachodzących w gospodarce w horyzoncie oddziaływania polityki pieniężnej.

Bilans ryzyk dla przyszłej inflacji i wzrostu dokonywany przez większość decyzyjną w RPP jest nie tylko fałszywy, ale też niezgodny z konstytucyjnym i ustawowym mandatem banku. Jaskrawym podeptaniem tego mandatu jest przywoływanie obaw o wzrost gospodarczy czy wzrost bezrobocia jako głównych kryteriów przy podejmowaniu decyzji o stopach procentowych. W kontekście ryzyk dla inflacji, która nie zbiegnie do celu co najmniej do roku 2026 – a tak musi być w zaktualizowanej w listopadzie projekcji inflacyjnej NBP konsumującej dotychczasowe obniżki stóp – nieuzasadniona prognozami troska o dynamikę PKB jest klasycznym policy mistake, szkodliwym dla gospodarki.

Oczywiście przedwyborczy prezent w postaci ewentualnej kolejnej redukcji stóp procentowych nasili problemy z przyszłą inflacją i odwlecze moment jej zbiegnięcia do celu co najmniej do roku 2027, co zobaczymy w kolejnej, już wtedy siódmej, aktualizacji projekcji inflacyjnej oddalającej moment zbiegnięcia inflacji do przedziału celu, bo nie do samego celu 2,5 proc.

Powtórzmy: koszt dla gospodarki w postaci kwartalnej zmienności PKB, wywoływanej ingerencją polityki pieniężnej w cykl koniunkturalny lub korektą suboptymalnej policy-mix, jest zawsze niższy od tolerowania wysokiej, wieloletniej i uporczywej inflacji przekraczającej mandatowy cel banku centralnego. Inflacja zmienia oczekiwania cenowe i płacowe wszystkich podmiotów gospodarczych, prowadząc do złej alokacji zasobów i obniżenia dynamiki potencjału.

Wiarygodność na dnie

Koszt w postaci współczynnika poświęcenia (wzrost za doprowadzenie inflacji do celu) można zredukować tylko przez wysoką wiarygodność banku centralnego. Jeśli jej nie ma, koszt rośnie wykładniczo. Wiarygodność NBP, szczególnie po ostatnich decyzjach, szoruje po dnie, albo nawet puka w to dno od spodu. I to musi kosztować.

Kosztować też będzie fatalna komunikacja banku centralnego z podmiotami gospodarczymi. Dobra komunikacja to 90 proc. skuteczności banku; pozostałe 10 proc. to stosowane w polityce monetarnej instrumenty. Brak poprawnej komunikacji zmienia te proporcje. Dla zapanowania nad inflacją potrzeba wtedy większej dozy nieprzyjemnych instrumentów.

Dziś, choć cel nie został przecież zmieniony, inflacja w Polsce implikowana przez uczestników rynku z komunikacji i decyzji większości RPP, w tym głównie z katastrofalnych występów publicznych prezesa, to już nie mandatowe 2,5 proc., ale przedział 5–10 proc. I do tej wysokości inflacji dopasowywane są decyzje i oczekiwania firm, pracodawców, pracowników, gospodarstw domowych i inwestorów finansowych.

Jest się czym martwić.

Autor jest głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu, dwukrotnym zwycięzcą w konkursie NBP i „Rzeczpospolitej” na najlepszego analityka makroekonomicznego roku

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację