Hausner, Gronicki: Polska gospodarka na grząskim terenie

Sytuacja jest do opanowania, jeśli ma się dobre rozpoznanie terenu i wysokie umiejętności nawigacyjne. Niestety, tego nam brakuje. Co może oznaczać, że ugrzęźniemy w stagnacji na dłużej.

Publikacja: 12.06.2023 03:00

Hausner, Gronicki: Polska gospodarka na grząskim terenie

Foto: Bloomberg

Bieżące dane o naszej gospodarce można różnie interpretować. Dla jednych ta szklanka jest już do połowy pusta. Dla innych jest już w połowie pełna. Ci pierwsi będą na przykład podkreślać, że w I kwartale br. dynamika PKB spadła poniżej zera, gdy rok wcześniej wynosiła aż 8,8 proc. Ci drudzy – że inflacja zaczęła spadać z 16,6 proc. w styczniu br. do 13 proc. w maju.

Jednak przerzucanie się bieżącymi danymi nie będzie miało wiele sensu, jeśli nie potrafimy z nich odczytać zasadniczych tendencji. Niektóre z nich są negatywne (np. spadek produkcji przemysłowej), inne pozytywne (np. bardzo niskie i spadające bezrobocie). Nie chcemy jednak w tym miejscu koncentrować się na analizie koniunktury, tego co przejściowe, lecz na zagadnieniach strukturalnych, na tym, co względnie trwałe.

Hamowanie popytu krajowego

Dla nas kluczowe jest to, że z jednej strony dynamika gospodarki (a popyt krajowy gwałtownie wyhamował z 10,8 w I kw. 2022 do -5,2 proc. w I kwartale 2023 r.), a z drugiej inflacja, w tym szczególnie inflacja bazowa, jest bardzo wysoka (w kwietniu br. 12,1 proc.). Spełnia się więc scenariusz stagflacyjny, przed którym wielokrotnie ostrzegaliśmy. A towarzyszy temu w tym roku skokowy wzrost deficytu budżetowego, czego przejawem jest zapowiadana nowelizacja ustawy budżetowej, potwierdzająca wzrost napięć w sektorze finansów publicznych.

Słaba jest dynamika dochodów budżetu, szczególnie podatkowych. Pojawiają się także niepokojące sygnały z drugiej – ukrytej – nieujętej w ustawie budżetowej części budżetu: znowu nie doszła do skutku aukcja obligacji BGK.

Kluczowe dwa pytania dotyczą zatem po pierwsze tego, jak polska gospodarka znajdzie się na ścieżce stabilnego wzrostu odpowiadającego jej potencjałowi (przeciętne tempo wzrostu w latach 2014–2022 rzędu 4 proc.).

Po drugie tego, kiedy i jak inflacja zostanie sprowadzona w pobliże celu NBP (2,5 proc.). Według konsensu głównych ośrodków analitycznych na wysoką dynamikę wzrostu i niską inflację będziemy czekać do roku 2026.

Przyjmując, że jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz, warto zastanowić się, na czym teraz powinna się koncentrować polityka gospodarcza, aby było jednak lepiej, a nie gorzej. Zagrożeń widzimy co najmniej kilka.

Lista zagrożeń

Pierwsze z nich dotyczy relacji między dynamiką wynagrodzeń i dynamiką wydajności pracy. Dynamizm i konkurencyjność polskiej gospodarki brały się między innymi z tego, że przez blisko trzy dekady wzrost wydajności był wyższy niż wzrost wynagrodzeń. Teraz jest inaczej. Rosną więc jednostkowe koszty pracy.

Obecnie mimo wysokiej rocznej dynamiki wynagrodzeń (w kwietniu 12,1 proc.) ich realna wartość spada, co zresztą jest jednym z czynników wyhamowywania inflacji. Ale już w drugiej połowie roku wynagrodzenia będą rosły szybciej niż inflacja, co odbuduje popyt krajowy, ale też pobudzi inflację. I wtedy relacja wynagrodzenia–wydajność pracy nabierze jeszcze większej wagi. I jeśli nie utrzymamy jej w ryzach (wydajność pracy rośnie szybciej niż wynagrodzenia), to dochodzenie do oczekiwanego poziomu wzrostu i inflacji jeszcze bardziej się wydłuży.

Grozi nam utrwalenie spirali kosztowo-płacowej – inercja inflacyjna. To m.in. oznaczałoby niebezpieczny wzrost różnych form zadłużenia gospodarstw domowych: nie tylko dług finansowy, ale także dług rzeczowy. Tym bardziej że płace są i będą sztywniejsze niż ceny.

To trzeba rozważać w kontekście narastania w skali globalnej rywalizacji. Handel globalny nie ustanie, ale jego wolumen, struktura i kierunki będą ściśle powiązane z tą rywalizacją, w której główne role przypadają USA i Chinom.

W tej konkurencyjnej przestrzeni musi pilnie odnaleźć swoje miejsce Europa (Unia Europejska), a w jej ramach i Polska. Zaostrzająca się rywalizacja będzie miała wymiar technologiczny, gospodarczy, polityczny i militarny. I żadnego z tych wymiarów nie należy ujmować osobno.

Aby móc z korzystnej pozycji uczestniczyć w nowym globalnym układzie sił, poszczególne gospodarki krajowe będę musiały przejść głęboką i relatywnie szybką restrukturyzację. Co niestety może oznaczać wystąpienie kolejnych lokalnych i globalnych szoków podażowych, które jeszcze bardziej skomplikują sytuację i utrudnią dezinflację.

Państwowy kartel energetyczny

Jednym z istotnych wymiarów jest transformacja energetyczna. U nas przebiega ona chaotycznie, bez jednolitego planu strategicznego. W rezultacie mamy niemalże najwyższe ceny energii elektrycznej w UE. A to uderza w konkurencyjność przedsiębiorstw, podnosi ich koszty i obniża rentowność. I jeśli do tego nie opanujemy wzrostu wynagrodzeń, to wielu przedsiębiorstwom pozostanie ciąć zatrudnienie.

Dzisiaj zasadniczy wysiłek transformacyjny dokonuje się w przedsiębiorstwach i w gospodarstwach domowych pod wpływem przymusu ekonomicznego. Na dłuższą metę to jednak niewiele da, jeśli państwowy kartel energetyczny (w tym węgłowy) będzie w stanie narzucać wszystkim innym podmiotom swoje warunki, nie tylko cenowe, i nadal będzie ograniczał możliwość rozbudowy autonomicznych sieci przesyłu i redystrybucji energii.

Nasza transformacja energetyczna nie dokona się poza ramami politycznymi i strukturalnymi przyjętymi przez UE (m.in. fit for fifty-five). Na razie je lekceważymy, co oznacza, że będą działały coraz bardziej na naszą niekorzyść. Ponieważ możliwości eksportu w obszarze rynku UE towarów wytwarzanych przy wykorzystaniu „brudnej energii” zostaną drastycznie ograniczone. Co będzie także dotyczyć importu spoza UE.

Nie wolno także zapominać, że poruszanie się w unijnych ramach transformacji energetycznej zapewni nam dopływ znaczącej puli środków na przeprowadzenie niezbędnej restrukturyzacji. I co jeszcze ważniejsze, da nam duże szanse na wywalczenie korzystnej pozycji w nowym układzie zdeglobalizowanych łańcuchów dostaw. Dla nas kontynentalna, europejska przestrzeń gospodarcza stanie się jeszcze ważniejsza. Bez głębokiej restrukturyzacji będziemy z niej wypierani. Z kolei jej powodzenie w głównej mierze zależy od wysokiej dynamiki inwestycji prywatnych i utrzymania wysokiej dynamiki eksportu.

Takiej restrukturyzacji nie można będzie sfinansować płynnym, krótkim pieniądzem inflacyjnym. Przy nim horyzont decyzyjny musi być krótki i poważne budżetowanie długofalowych inwestycji jest niemożliwe. „Długi” pieniądz mogą oferować tylko banki działające w stabilnym gospodarczo i regulacyjnie otoczeniu, zdolne do akumulacji kapitału i długofalowego kredytowania. Na razie jednak akcja kredytowa banków słabnie.

Szkodliwe upaństwowienie

Państwowy koncern energetyczny, który naszym zdaniem jest przeszkodą, a nie gwarantem transformacji energetycznej, to niejedyny przykład postępującego „upaństwowienia” polskiej gospodarki. To daje coraz silniejszym spółkom państwowym możliwość rzeczywistej kontroli przepływów gospodarczych na poszczególnych rynkach. W praktyce oznacza to wypieranie inwestycji przedsiębiorstw prywatnych przez inwestycje spółek państwowych, prowadząc do silnego zakłócenia mechanizmu rynkowego i rozchwiania rachunku ekonomicznego.

Problem prywatnych inwestycji wytwórczych staje się w naszej gospodarce coraz bardziej krytyczny. Obserwujemy co prawda w tym roku podniesienie dynamiki inwestycji przedsiębiorstw, co dotyczy głównie dużych firm. Te z kapitałem zagranicznym reinwestują swoje zyski i stąd odnotowujemy wzrost bezpośrednich inwestycji zagranicznych.

Zauważalny w tym roku, choć nie imponujący, wzrost inwestycji to nadal jedynie odchylenie od wieloletniego trendu obniżania poziomu inwestycji w relacji do PKB. W zeszłym roku w przypadku inwestycji publicznych ten wskaźnik obniżył się z 5 do 4 proc.; w przypadku inwestycji prywatnych z 15 do 13 proc. A jednocześnie w obecnej perspektywie budżetowej UE możemy liczyć na roczne transfery rzędu 2,5 proc PKB, podczas gdy uprzednio było to 3,5 proc.

Sygnalizowane przez nas w tym tekście problemy trzeba postrzegać w kontekście wysokiej dynamiki wzrostu PKB w latach 2014–2022 (przeciętnie powyżej 4,0 proc. rocznie). Doceniając to, chcemy jednak zauważyć, że towarzyszy temu narastanie coraz silniejszych napięć strukturalnych i instytucjonalnych, stanowiących zagrożenie dla utrzymania równie wysokiej dynamiki wzrostu w przyszłości. A to w konsekwencji prowadzi do znaczącego obniżenia wiarygodności ekonomicznej państwa, co przedstawili i skomentowali eksperci na zakończonym przed tygodniem Europejskim Kongresie Finansowym. Pamiętajmy, że obniżona wiarygodność państwa zawsze oznacza wyższą wrażliwość gospodarki na wszelkiego rodzaju szoki, na wynikające z nich zakłócenia, czyli zmniejszenie jej odporności.

Dogmaty do rewizji

Napięcia gospodarcze występują w większości gospodarek. Są świadectwem nawarstwiającego się kryzysu obecnego modelu gospodarki rynkowej. Niewątpliwie wymaga on głębokiej rewizji. Wiele dotychczasowych dogmatów trzeba będzie zrewidować. Zapewne dopuszczalne przez politykę monetarną poziomy inflacji zostaną podwyższone, a limity bezpiecznego zadłużenia publicznego podniesione.

To byłoby rozsądne, przy założeniu, że państwo jest wiarygodne ekonomicznie i o swoją wiarygodność nieustannie dba. I w tym kontekście trzeba zastanawiać się i pytać, na co mają być ukierunkowane podwyższone wydatki – na wygranie kolejnych wyborów czy na wygraną w geostrategicznej rywalizacji?

Sądzimy, że polska gospodarka znalazła się na grząskim terenie. Taka sytuacja jest do opanowania, jeśli ma się dobre rozpoznanie terenu i wysokie umiejętności nawigacyjne. Nam się wydaje, że niestety tego nam brakuje w pierwszej kolejności. Co może oznaczać, że ugrzęźniemy w stagnacji na dłużej.

Prof. Jerzy Hausner był wicepremierem i ministrem gospodarki w rządach Leszka Millera i Marka Belki, był członkiem RPP. Mirosław Gronicki był ministrem finansów w rządzie Marka Belki

Bieżące dane o naszej gospodarce można różnie interpretować. Dla jednych ta szklanka jest już do połowy pusta. Dla innych jest już w połowie pełna. Ci pierwsi będą na przykład podkreślać, że w I kwartale br. dynamika PKB spadła poniżej zera, gdy rok wcześniej wynosiła aż 8,8 proc. Ci drudzy – że inflacja zaczęła spadać z 16,6 proc. w styczniu br. do 13 proc. w maju.

Jednak przerzucanie się bieżącymi danymi nie będzie miało wiele sensu, jeśli nie potrafimy z nich odczytać zasadniczych tendencji. Niektóre z nich są negatywne (np. spadek produkcji przemysłowej), inne pozytywne (np. bardzo niskie i spadające bezrobocie). Nie chcemy jednak w tym miejscu koncentrować się na analizie koniunktury, tego co przejściowe, lecz na zagadnieniach strukturalnych, na tym, co względnie trwałe.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację