Chociaż szacunki potrafią się bardzo różnić, nie ulega wątpliwości, że ubytki w samorządowych budżetach, wynikające m.in. z decyzji rzeszy podatników o przejściu z rozliczania według skali podatkowej na ryczałt, o czym piszemy dziś w „Rzeczpospolitej”, będą ogromne. Dla większości mieszkańców polskich miast mogą być zaskakujące. Tym bardziej że zapowiadanej przez włodarzy od dawna katastrofy wciąż nie widać w statystykach. Nie oznacza to oczywiście, że samorządowe finanse nie są w kiepskim stanie – statystyki skutecznie zaburzają np. rządowe dotacje inwestycyjne idące głównie do mniejszych miast i gmin. Jednak samorządowa narracja o nieuchronnej apokalipsie w zestawieniu z rządową propagandą sukcesu zostawia odbiorców coraz bardziej obojętnych.

Czytaj więcej

Przedsiębiorcy uciekają przed Polskim Ładem. Ogromna skala

Zamiast dalej epatować miliardowymi stratami, lepiej forsować konkretne zmiany w systemie finansowania samorządów, które dzisiejszych de facto klientów władz centralnych pomogłyby na nowo upodmiotowić. Takie propozycje, związane np. z udziałem w ryczałtowym PIT, ale też w podatku VAT, pojawiają się od dawna. Teraz mogą jednak trafiać na bardziej podatny grunt. Wiele wskazuje, że impregnowany do tej pory na apele samorządowców obóz Zjednoczonej Prawicy do samego końca nie będzie mógł być pewny utrzymania władzy po jesiennych wyborach. Może to zmiękczyć jego postawę wobec lokalnych władz.

Nadchodzące wybory będą też sprawdzianem dla liderów opozycji. Czy zamiast licytować się z rządem na kolejne „naste” emerytury czy „jeszcze bardziej darmowe” kredyty mieszkaniowe, będą skłonni usiąść z samorządowcami do merytorycznej debaty na temat zmian, jakich wymagają lokalne finanse? I złożyć konkretne deklaracje, z których zostaną rozliczeni w przypadku zwycięstwa w wyborach? Zacięta kampania może stworzyć samorządowcom nieoczekiwaną szansę na załatwienie wielu istotnych spraw. Pytanie, czy sami będą w stanie wznieść się ponad bieżącą polityczną wojnę, żeby jak najwięcej z niej skorzystać.