We wrześniu 2019 r. na wyborczej konwencji PiS w Lublinie Jarosław Kaczyński zapowiadał, że w 2024 r. minimalna pensja sięgnie 4000 zł. Wówczas wynosiła ledwo 2250 zł i podana kwota wydawała się oszałamiająca. Dzisiaj wiemy, że prezes wykorzystał tzw. iluzję pieniądza (eksponowanie wartości nominalnej, a nie tego, ile ta kwota będzie realnie warta), a w wypełnieniu obietnicy ostatnio mocno pomaga mu inflacja.

„Dziennik Gazeta Prawna” pisze dzisiaj, że PiS jest na kursie do spełnienia obietnicy swego szefa, bo rząd ma zaproponować od stycznia większą od planowanej podwyżkę minimum – z obecnych 3010 zł do 3450 zł i do 3500 zł od czerwca (w sumie o ponad 16 proc.). Podwyżka, choć wydaje się znaczna, nie zrekompensuje jednak 2,5 mln pracowników utraty realnej wartości ich wynagrodzeń, skoro inflacja na początku przyszłego roku może skoczyć do 20 proc. W tym stuleciu – i za PiS, i za PO – minimum z reguły rosło szybciej niż ogólny poziom cen, ale od 2021 r. ledwo za inflacją nadąża. Tyle że wkrótce może ją znów wyprzedzić.

Czytaj więcej

Minimalne wynagrodzenie: związkowcy chcą od rządu więcej

W przyszłym roku do spełnienia zapowiedzi prezesa zabraknie jeszcze 500 zł, czyli 14 proc. Czy PiS da radę dotrzymać słowa? Nie wątpię, że tak. Rok 2023 będzie wyborczy, a PiS w takich chwilach nie cofa się przed prezentami dla elektoratu, szczególnie gdy płaci za nie ktoś inny. A tak jest w przypadku płacy minimalnej (płacą firmy). W wyborczym roku 2019 przy niskiej inflacji aż o 15,5 proc. rząd podniósł minimum na kolejny rok – jak się okazało, pandemiczny. Wiele firm przeżyło wyłącznie dzięki bezprecedensowej pomocy państwa, a potem równie bezprecedensowemu powrotowi popytu po lockdownach.

Czy to się uda także w nadchodzących dwóch latach słabej koniunktury? Wątpię. Firmy już dziś są w imadle. Z jednej strony, gigantyczny skok cen prądu i gazu winduje ich koszty. Z drugiej, rosnąca inflacja radykalnie zmniejsza skłonność konsumentów do akceptacji kolejnych podwyżek cen. To dewastuje marże przedsiębiorstw i wpycha w straty. Za rok, jeśli przetrwają, będą w trudnej sytuacji. Jeśli więc PiS będzie uparcie dążyło do spełnienia obietnicy z 2019 r., małe firmy – bo głównie one płacą minimum – staną przed dramatycznym wyborem: albo zamknąć biznes, albo przenieść pracowników na część etatu i różnicę płacić im pod stołem, bez podatków i składek ZUS. To niezbyt atrakcyjna alternatywa.