Janusz Jankowiak: Niezły galimatias na horyzoncie

Serwowany przez rząd sposób zarządzania kryzysem prowadzi do długotrwałej stagflacji i poważnych nierównowag, z których wyjście wymagać będzie od następnego rządu trudnych decyzji i poniesienia przez firmy wysokich kosztów.

Publikacja: 06.09.2022 03:00

Premier Mateusz Morawiecki na spotkaniu z sympatykami w miejscowości Brańsk

Premier Mateusz Morawiecki na spotkaniu z sympatykami w miejscowości Brańsk

Foto: PAP/Mateusz Marek

Na dalszy przebieg ścieżki inflacyjnej w latach 2022–2024 najsilniej, obok stóp procentowych, oddziaływać będą ingerencje polityki fiskalnej. Bez względu na charakter (mogą być w części osłonowe, ale i motywowane politycznie) w wymiarze makroekonomicznym zawsze są stymulacją popytu. Przy wysokiej inflacji, przekraczającej cel NBP w okresie oddziaływania polityki pieniężnej, stymulacja fiskalna utrudnia bankowi centralnemu wypełnianie mandatu, bo przestaje być ograniczeniem zewnętrznym, a staje się źródłem niepewności.

Jeśli ktoś myśli, że kolejne przedłużenie przez rząd, tym razem do końca 2022 r., tzw. tarczy antyinflacyjnej (niższy VAT na część żywności, paliwa, gaz, energię elektryczną i ciepło, nawozy i „inne środki wspomagające produkcję rolną”) to przedłużenie ostatnie, grzeszy naiwnością. Ingerencje fiskalne w procesy cenowe, a więc i w przebieg ścieżki inflacyjnej, z pewnością nie skończą się przed wyborami w 2023 r. Przywrócenie pierwotnych stawek podatkowych i usunięcie administracyjnych ograniczeń nałożonych na podwyżki cen wywindowałoby przecież inflację przed samymi wyborami do poziomu 20–25 proc., po tym jak spadłaby ona wcześniej do ok. 14 proc. Kampania wyborcza fundowana na rosnącej inflacji to słaby pomysł na sukces.

Masywne prefinansowanie KPO, niemożliwego do sfinansowania ze środków unijnych, metodą zaciągania długu przez PFR będzie co prawda wspierać dynamikę PKB, podmieniając zanikającą dynamikę konsumpcji publicznymi inwestycjami, ale równocześnie, jako efekt uboczny, generując inflację i kolejny wzrost długu publicznego, zanim – i o ile w ogóle – doprowadzi to do wzrostu potencjału.

Czytaj więcej

Zagadka mniejszego deficytu. Księgowe triki rządu na 2023

Tarcze dezaktualizują aktualizację

Co jeszcze wiemy o niekończącym się przed wyborami przedłużaniu „tarcz”? Wiemy już teraz, że kolejna aktualizacja projekcji inflacyjnej zespołu analitycznego NBP będzie nieaktualna. I to zanim powstanie. RPP nie będzie więc mogła opierać się na niej, dokonując bilansu ryzyk przy podejmowaniu decyzji. Ten smutny paradoks, bardzo zniechęcający do pracy zespół analityczny NBP, zawdzięczamy temu, że przy aktualizowaniu projekcji inflacyjnej przedłużenie „tarcz”, zgodnie z obowiązującym wtedy stanem prawnym, wygasa przecież z końcem roku. Choć tak oczywiście nie będzie.

A jak ująć w projekcji ewentualne mrożenie cen gazu i energii elektrycznej, co rząd ponoć rozważa? W przypadku cen gazu dla gospodarstw domowych koszt dla budżetu wyniósłby 23 mld zł, bo trzeba by rekompensować to dostawcom, inaczej zbankrutowaliby. Rachunek może być oczywiście niższy, jeśli zamrożenie cen detalicznych nastąpiłoby po ich uprzednim wzroście. Z drugiej strony w tej kwocie nie ma jeszcze mrożenia cen dla odbiorców przemysłowych, samorządów, szpitali, szkół itp. W każdym przypadku oznacza to wzrost cen dla odbiorców i konsumentów.

Zamrożenie cen energii dla gospodarstw domowych pociąga za sobą koszt 13 mld zł. I tu również zasady są analogiczne jak w przypadku gazu. Gdyby mrożenie cen objąć miało firmy małe i średnie, co ponoć także jest rozważane przez rząd, koszt budżetowy rośnie o kolejne 36 mld zł. Dodatek węglowy w postaci, w jakiej wyszedł z Sejmu, to kolejne 11,5 mld zł. A przecież rząd rozciąga go też na alternatywne źródła ciepła, w tym dla odbiorców systemowych, co oznacza dodatkowe 7 mld zł. Zrekapitulujmy: w wariancie maksymalnym rządowy pakiet osłonowy to koszt blisko 90 mld zł, czyli ok. 3,5 proc. PKB.

Płacimy teraz, spłaszczamy na chwilę

Rząd jest w potrzasku. Administracyjne zamrożenie cen energii i ciepła kosztuje potworne pieniądze, jest ingerencją w mechanizm rynkowy i, co gorsza, wciąż jest sztucznym przepychaniem inflacji na kolejne okresy, kiedy interwencja fiskalna w przebieg ścieżki inflacyjnej zostanie cofnięta. Bez mrożenia cen inflacja już w I kw. 2023 r. przekroczyłaby 25 proc. Taki wystrzał powinien zmusić bank centralny do mocnych podwyżek stóp, bo wstrząsy podażowe tej skali odkotwiczą oczekiwania inflacyjne nawet przy spadku popytu konsumpcyjnego. Wtedy zerowy wzrost gospodarczy i dwucyfrowa średnioroczna inflacja w latach 2023–2024 stają się scenariuszem bazowym.

Rozwiązaniem ratunkowym byłoby nałożenie administracyjnego limitu na ceny nośników energii i ciepła na maksymalnie wysokich poziomach (ograniczenie kosztów budżetowych i przerzucenie ich na producentów oraz konsumentów) i zdecydowana polityka NBP kotwicząca oczekiwania inflacyjne po wzroście inflacji. Na tym etapie łatwych wyjść z klinczu brak.

Wszystkie działania i propozycje rządu dotyczące kryzysu energetycznego, rekompensowania wzrostu cen lub ich limitowania czy niwelowania skutków inflacji znajdują odbicie w stanie finansów publicznych. Wszystkie też prowadzą do spłaszczania ścieżki inflacyjnej w krótkim okresie i przepychania wzrostu inflacji na kolejne kwartały. To się nie może skończyć dobrze i symptomy tego są widoczne np. w konieczności przeprowadzenia dwucyfrowej waloryzacji świadczeń w 2023 r., co ma kosztować do 40 mld zł. Dwucyfrowa średnioroczna inflacja w latach 2022–2023 jest czynnikiem, który firmy w Polsce muszą brać pod uwagę z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością.

Obniżki? Jakie znów obniżki?

Scenariusz pierwszych redukcji stóp procentowych w drugiej połowie 2023 r., wyceniany przez rynek nawet na 125 pkt baz., a suflowany przez niektórych członków RPP, prezesa NBP i cześć analityków, uważam za surrealizm. Średnioroczna inflacja, która czterokrotnie przekraczać będzie górną granicę dopuszczalnych odchyleń od celu inflacyjnego, a sam cel nawet siedmiokrotnie, jest wątłym uzasadnieniem dla obniżek stóp procentowych.

Scenariusz makroekonomiczny dla Polski na najbliższe sześć–osiem kwartałów rysuje się coraz wyraźniej. Czekają nas: najpierw techniczna recesja, później mocne hamowanie wzrostu w kierunku 1 proc. r./r., a może nawet niżej, pogorszenie na rynku pracy. A wszystko to polane sosem dwucyfrowej średniorocznej inflacja w latach 2022–2023 i przy rosnących nierównowagach makroekonomicznych, w tym pogarszających się saldach bliźniaczych deficytów (fiskalnego i na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego). Relatywnie słaby złoty, którego kursu nie będzie wspierał napływ funduszy unijnych, sytuacji nie poprawi.

Rząd kumuluje ogromne wydatki budżetowe i pozabudżetowe w roku wyborczym. W tej chwili wzrost wydatków zdeterminowanych szacować można w 2023 r. już na 120 mld zł (ponad 5 proc. PKB). Prowadzi to prostą drogą do dodatkowego wzrostu inflacji o 3–4 pkt proc. w 2023 r. W podobnym stopniu inflacja wzrośnie także w 2024 r., jeśli cofnięte wtedy zostaną ingerencje fiskalne w przebieg ścieżki inflacyjnej (odmrożenie cen, przywrócenie czasowo obniżonych podatków). W tych warunkach redukcje stóp procentowych są z punktu widzenia optymalnej polityki monetarnej niewyobrażalne, a prawdopodobieństwo ich wzrostu (tzw. restriction bias) musi być większe niż ich obniżki (easing bias).

Serwowany przez rząd sposób zarządzania kryzysem prowadzi wprost do długotrwałej stagflacji i narastania poważnych nierównowag makroekonomicznych, z których wyjście wymagać będzie od następnego rządu trudnych decyzji i poniesienia przez podmioty gospodarcze dodatkowych wysokich kosztów. Jak zawsze w przypadku dużych programów naprawczych.

8

Autor jest głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu, dwukrotnym zwycięzcą konkursu NBP i „Rzeczpospolitej” na najlepszego analityka makroekonomicznego roku

Na dalszy przebieg ścieżki inflacyjnej w latach 2022–2024 najsilniej, obok stóp procentowych, oddziaływać będą ingerencje polityki fiskalnej. Bez względu na charakter (mogą być w części osłonowe, ale i motywowane politycznie) w wymiarze makroekonomicznym zawsze są stymulacją popytu. Przy wysokiej inflacji, przekraczającej cel NBP w okresie oddziaływania polityki pieniężnej, stymulacja fiskalna utrudnia bankowi centralnemu wypełnianie mandatu, bo przestaje być ograniczeniem zewnętrznym, a staje się źródłem niepewności.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację