Jeszcze parę lat temu na ogłoszenie przez rząd projektu budżetu państwa na kolejny rok ekonomiści, ale też duża część wyborców – tych zainteresowanych tym, jak państwo wydaje ich pieniądze – czekali z zapartym tchem. Dziennikarze stawali na głowie, żeby choć część budżetowych liczb poznać i pokazać wcześniej. Dziś aż takiego wielkiego wrażenia te liczby nie robią. Z prostej przyczyny – PiS jak nikt wcześniej dba o to, by finanse państwa nie były przejrzyste. Coraz więcej jego wydatków wyprowadza poza budżet, a tym samym poza kontrolę parlamentu.
W kreatywnej księgowości rząd PiS osiągnął mistrzostwo. Budżet państwa to dziś wycinek tego, co dzieje się z finansami publicznymi. I to z roku na rok mniejszy wycinek. Z kronikarskiego obowiązku informuję więc tylko, że rząd opiera plany na 2023 r. na założeniu, że nasza gospodarka urośnie o 1,7 proc., inflacja wyniesie 9,8 proc., a deficyt w kasie państwa nie przekroczy 65 mld zł.
Czytaj więcej
Rząd planuje na 2023 r. wysoki deficyt sektora finansów publicznych na poziomie 4,2–4,4 proc. PKB. To między innymi efekt wzrostu wydatków na zdrowie i obronność.
O wiarygodności tych liczb można dyskutować godzinami. Wystarczy powiedzieć, że poprzedni budżet, ten na rok 2022, rząd oparł na założeniu, że inflacja wyniesie 3,3 proc. W lipcu w ujęciu rocznym mieliśmy 15,6 proc. Strach pomyśleć, co się stanie, jeśli i w planie inflacyjnym na przyszły rok rząd pomylił się w podobnym stopniu.
Jeszcze w czerwcu w założeniach budżetu na 2023 r. rząd przyjął, że wzrost PKB wyniesie 3,2 proc., a inflacja 7,8 proc. Po dwóch miesiącach i od tych liczb jesteśmy daleko. A recesja puka do drzwi. Inwestycje, które mogłyby nas uchronić przed recesją, szorują po dnie. O deficycie szkoda nawet wspominać, wszak ekonomiści szacują, że poza budżetem może być grubo ponad 100, a może nawet 200 mld zł.