Do krajów zamorskich też eksportujemy. Przede wszystkim do Stanów Zjednoczonych, ale klientów mamy też w Japonii, Korei Południowej, Kolumbii i Meksyku.
Sprzedajecie sieciom czy także klientom indywidualnym?
Jest z tym bardzo różnie. Mamy oczywiście klientów sieciowych typu super- czy hipermarkety, ale wszystko zależy od organizacji danego rynku. Nawet w Europie Zachodniej są różne modele, np. we Włoszech ciągle jeszcze można współpracować z hurtownikami. Jest to w miarę bezpieczne. Nawet jeśli taka nieduża firma wypadnie, to pozostali nadal są w grze. Jeszcze kilka lat temu mieliśmy we Włoszech 60 odbiorców, a rynek włoski w naszej branży jest bardzo ważny. Włosi używają więcej porcelany niż Amerykanie i Kanadyjczycy razem wzięci. To najbardziej chłonny rynek, choć ma on i mankamenty. To stosunkowo niski poziom cen i problemy z przeterminowanymi płatnościami.
Z jakimi problemami się borykacie?
Teraz, od połowy 2015 r., mamy nietypowy problem. Musimy zwiększyć produkcję, bo nie nadążamy z obsługą zamówień, a zderzamy się ostatnio ze znacznymi brakami pracowników. Dlatego nie palimy się teraz do zdobywania kolejnych rynków, choć mimo to działamy perspektywicznie, wystawiając się na największych targach europejskich we Frankfurcie. Nasze wyroby są też eksponowane w Chicago na największej imprezie wystawienniczej w Ameryce Północnej. Na targach kontaktujemy się z ludźmi z całego świata. Na ostatnich targach AMBIENTE spotkałem m.in. kupca z Iranu. Jeszcze nic tam nie wysłaliśmy, ale rozmowy trwają.
A jakiego wsparcia ze strony władz brakuje waszej firmie?