„Trzymać wysoko gardę. Brońmy złotego”. Tytuł rozmowy prezesa NBP Adama Glapińskiego z tygodnikiem „Sieci” mógłby dotyczyć interwencji na rynku walutowym i wpływu polityki pieniężnej na marne ostatnimi czasy notowania naszej narodowej waluty wobec euro, dolara czy franka. Niestety, rozmowa dotyczyła polityki w czystej postaci. Z mocno zarysowaną tezą, jakoby Niemcy wysłali Donalda Tuska z misją specjalną włączenia Polski do strefy euro, bo tylko to umożliwi im stworzenie podporządkowanego ich interesom superpaństwa w Europie.

Podobny kuriozalny i osłabiający powagę banku centralnego wątek pojawił się już raz w wypowiedzi prezesa NBP pod koniec jego ostatniej konferencji prasowej w lipcu. Można było wówczas pomyśleć, że prezes był zmęczony i poniosły go nerwy, po tym jak Donald Tusk, a za nim inni działacze PO argumentowali, iż szef NBP powołany został na drugą kadencję niezgodnie z prawem, skoro przed prezesurą był w zarządzie banku centralnego. I że z tego powodu można go usunąć z urzędu. Argument opozycji był dęty. Druga kadencja to druga kadencja, nie trzecia. A samo miękkie wprowadzanie przyszłego szefa NBP via zarząd w tryb działania tej instytucji to akurat sensowny pomysł.

Czytaj więcej

Co widać z sopockiego molo? Złoty nadal bardzo słaby

Niestety prof. Adam Glapiński powtórzył, a nawet rozwinął swoje tezy w najnowszym tygodniku „Sieci”. Było tam ostro o opozycji, o Niemcach, geopolityce, wreszcie o udziale banku centralnego w finansowaniu gotowości bojowej polskiej armii. Sęk w tym, że rozdział X Konstytucji RP poświęcony finansom państwa nic nie mówi, jakoby NBP odpowiadał za politykę zagraniczną państwa i jego zbrojenia.

Jest tam natomiast art. 227 pkt 1 mówiący, że „Narodowy Bank Polski odpowiada za wartość polskiego pieniądza”. Czy rosnące zaangażowanie polityczne prezesa NBP to ułatwia? Śmiem wątpić. Bo jak po tych wypowiedziach w stylu political fiction poważnie traktować jego interwencje słowne? To jedna z najpotężniejszych broni szefów banków centralnych na świecie. Ale są warte tyle, ile wiarygodność osób ich używających. Wie o tym każdy, kto pamięta „whatever it takes” – jedno zdanie poważnego szefa EBC Mario Draghiegio, które uratowało strefę euro.