Od kolejnego kraju starej Unii, Portugalii, dzieli nas dystans, który prawdopodobnie przeskoczymy w ciągu dwóch–trzech lat.
Dlaczego jest to coś tak radosnego? Bo ćwierć wieku temu wydawało się niemal niewyobrażalne. Żelazna kurtyna, która na niemal pół wieku podzieliła Europę na część „gorszą" i „lepszą", spowodowała, że dystans w zakresie dochodów i poziomu życia stał się gigantyczny. Nawet najbiedniejszy kraj Zachodu wydawał się opływającym w dostatki rajem w porównaniu z najbogatszym nawet krajem Wschodu. Na początku lat 90. dochód na głowę mieszkańca Grecji i Portugalii był dwa–trzy razy wyższy niż w Polsce – a biorąc pod uwagę słabość ówczesnego złotego, dystans mierzony według bieżącej wartości kursu był pięciokrotny. Jeszcze kiedy wchodziliśmy do Unii w roku 2004, dochód na mieszkańca Grecji i Portugalii był niemal dwukrotnie wyższy (według bieżących kursów trzykrotnie).
Dziś ich dogoniliśmy. Powinniśmy się cieszyć, uważając to za historyczny symbol zwalczenia dziedzictwa półwiecza komunizmu. Zamiast tego słyszymy, jak strasznie pobłądziliśmy w procesie zmian, jak to kraj jest w ruinie, a ludzie w nędzy, jak wszystko zostało zniszczone i rozkradzione, a pozorny wzrost dochodów (dwuipółkrotny według danych publikowanych przez naszych wrogów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego) uzyskaliśmy tylko dzięki sztuczkom statystycznym i wzrostowi zadłużenia.
To smutne, choć oczywiście ma wytłumaczenie racjonalne. Grecję przegoniliśmy według powszechnie używanego wskaźnika dochodu na głowę uwzględniającego różnice w poziomie cen. Ale względna słabość złotego wciąż się utrzymuje (a ostatnio wzrasta), więc według bieżących kursów dochody przeciętnego Greka są ciągle jeszcze o 40 proc. wyższe od dochodów Polaka.
Poza tym sam dochód nie tłumaczy różnic w poziomie życia – zależą one również od poziomu majątku (czyli zakumulowanych w przeszłości oszczędności), w Polsce ciągle znacznie niższego. Argument dotyczący różnic pomiędzy arytmetycznymi średnimi a odczuciami większości ludzi (większość mieszkańców kraju ma dochód niższy od średniej) odnosi się oczywiście zarówno do Polaków, jak i Greków. Ale argument o aspiracjach konsumpcyjnych rosnących jeszcze szybciej od dochodu jest u nas znacznie mocniejszy.