Jeszcze przed wyborami ówczesny kandydat na ministra finansów Henryk Kowalczyk przekonywał, że należy zlikwidować takie sztuczne rozwiązania jak Krajowy Fundusz Drogowy. Dziś minister infrastruktury zastanawia się, jak tu zwiększyć inwestycje drogowe, ale tak, by nie odbiły się na finansach publicznych.
Rząd w swojej obronie może oczywiście zrzucać winę na poprzedników, że to oni zostawili państwo w słabej kondycji finansowej i teraz nie ma pieniędzy na inwestycje. Ale tak naprawdę to PiS sam sobie wyznaczył priorytet na najbliższe lata, czyli realizację programu 500+. Koszt tego programu to niebagatelne 23 mld zł (co prawda w budżecie jeszcze ich nie ma), które skonsumujemy. Szkoda, że nie zainwestujemy.
Coraz wyraźniej widać, że rząd PiS za wszelką cenę i wszelkimi sposobami będzie starał się realizować swój często wewnętrznie sprzeczny program – ogromnych inwestycji (które mają pobudzać gospodarkę) i kosztownych programów społecznych (które mają sprawiedliwie podzielić w społeczeństwie owoce tego wzrostu). I to wszystko przy założeniu, że podatnicy oficjalnie nie zapłacą za to ani złotówki więcej.
Nie wiadomo, gdzie zaprowadzi nas taka polityka, ale przynajmniej jedno jest pocieszające: PiS stara się trzymać pewnych ustalonych reguł. To znaczy utrzymywać deficyt i zadłużenie państwa w limitach narzucanych nam przez Unię Europejską i krajowe prawo, m.in. przez konstytucję i ustawę o finansach publicznych. Mimo wszystko lepsze zamiatanie długu pod dywan niż odrzucenie wszystkich zasad stworzonych przez poprzedników (choć najpewniej byli to w większości gospodarczy szkodnicy) i pójcie na całość.