Czas pomyśleć o euro

Mamy narodowy pieniądz i własną politykę pieniężną, ale nie odbiega ona znacznie od polityki EBC, a zmienny kurs walutowy jest raczej źródłem ryzyka makroekonomicznego niż stabilizatorem.

Publikacja: 21.08.2016 20:05

Czas pomyśleć o euro

Foto: materiały prasowe

W „Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju" nie znajdziemy najmniejszej wzmianki o akcesji do strefy euro. Może to budzić zdziwienie, bo wiele jest tam o warunkach makroekonomicznych, które mają gwarantować szybki wzrost gospodarczy, a nie wspomina się o jednym z najważniejszych parametrów polityki makroekonomicznej, jakim jest zarządzanie kursem walutowym. Czytelnik może tylko domyślać się, że obecny rząd nie planuje wejścia do strefy euro i nie ma żadnych informacji o założeniach co do zmian polityki kursowej. Można więc sądzić, że będziemy utrzymywać obecny system kursu płynnego.

Gdzie te korzyści z posiadania złotego

Środowisko, które obecnie sprawuje władzę w Polsce, często ogólnikowo wspomina o konieczności posiadania pieniądza krajowego, co ma być ważnym atrybutem suwerenności. Nie bardzo jednak wiadomo, jakie według rządzących konkretne korzyści wynikają z posługiwania się złotym.

Narodowa waluta i własny bank centralny jest niezbędny w kilku przypadkach. Przede wszystkim posiadanie narodowego banku centralnego wynika z konieczności prowadzenia polityki pieniężnej uwzględniającej specyfikę danego kraju. Może to oznaczać np. wyjątkowo ekspansywną politykę monetarną, gdy gospodarka cierpi na strukturalny brak płynności, albo – przeciwnie – stosowanie wysokich stóp procentowych, aby ograniczać inflację.

Obecna sytuacja gospodarcza Polski i strefy euro jest bardzo zbliżona. Polityka NBP nie musi być zasadniczo inna od prowadzonej przez Europejski Bank Centralny (EBC). Nie ma w Polsce konieczności ani ekspansji monetarnej ani polityki dezinflacji.P

rzykład krajów bałtyckich pokazuje, że można łączyć zalety członkostwa w strefie euro i utrzymanie konkurencyjności

W tym samym czasie nie prowadzimy aktywnej polityki kursowej, więc trudno mówić o posługiwaniu się walutą krajową chociażby w celu zapewnienia opłacalności eksportu.

Nie ma też zagrożenia dla stabilności sektora finansowego, o czym świadczy bezpieczny poziom kapitałów własnych banków czy skala kredytów zagrożonych. Nie ma więc niebezpieczeństwa, że bank centralny będzie zmuszony wspierać płynnością zagrożone bankructwem banki.

Podsumowując: mamy narodowy pieniądz i własną politykę pieniężną, ale z tych instrumentów praktycznie nie korzystamy, a w tym samym czasie ponosimy koszty wynikające z pozostawania poza strefą euro.

Widać to chociażby po rentowności polskich obligacji – premia za ryzyko kursowe sprawia, że kraje o podobnym poziomie długu publicznego mają dużo niższy koszt obsługi długu. Litwa, Łotwa czy Słowacja notują rentowności 10-letnich obligacji poniżej 1 proc., podczas gdy Polska musi płacić inwestorom ponad 3 proc.

Kurs – narzędzie obosieczne

Innym oczywistym kosztem pozostawania poza strefą euro jest zmienność kursu walutowego. Jak można pisać w „Strategii" o wzmacnianiu eksportu i ekspansji polskich firm za granicą, skoro kurs walutowy, który w dużej mierze przesądza o wyniku finansowym eksporterów, waha się o ponad 10 proc. w ciągu kilku miesięcy? A tak było całkiem niedawno: złoty się wzmocnił do 3,99 zł za euro w kwietniu 2015 r., a potem osłabł i euro skoczyło w styczniu 2016 do 4,45 zł.

Warto przy tym zwrócić uwagę, że zmiany poziomu kursu złotego nie wynikają ze strukturalnych zmian w gospodarce polskiej czy naszych partnerów handlowych. Wahania te nie amortyzują więc tzw. szoków asymetrycznych występujących w gospodarce realnej, ale są skutkiem ruchów kapitału spekulacyjnego.

Czy można wskazać realny mechanizm gospodarczy, który uzasadniałby osłabienie się złotego po referendalnej decyzji Brytyjczyków o wyjściu z UE? Deprecjacja była wyłącznie skutkiem spekulacji na rynku walutowym, bo przecież nic nie działo się z zagranicznym popytem na polski eksport, ani z polskim popytem na import, co tłumaczyłoby zmiany kursu.

Wniosek jest więc podobny jak w przypadku polityki pieniężnej: po co mieć instrument (kurs walutowy), którym się nie posługujemy, a który jest raczej źródłem ryzyka makroekonomicznego, niż stabilizatorem równowagi zewnętrznej.

Kto ma euro, może więcej

Wielka Brytania nigdy nawet nie aspirowała do przyjęcia euro, więc na pierwszy rzut oka wyjście z UE nie powinno mieć znaczenia dla funkcjonowania strefy wspólnej. Zwróćmy jednak uwagę, że już pierwsze reakcje po decyzji o Brexicie wskazywały, że odpowiedzią UE powinna być głębsza integracja pozostałych członków. Oczywistym mechanizmem integracji gospodarczej jest strefa euro, więc to w gronie krajów posługujących się europejską walutą podejmowane będą strategiczne decyzje dotyczące przyszłości.

Formalnie nie ma różnic między członkami UE – pozycja danego kraju w Komisji, Radzie czy Parlamencie Europejskim nie zależy od członkostwa w strefie euro. Jednak pamiętajmy, że podstawową instytucją prowadzącą politykę gospodarczą w UE jest EBC.

Komisja Europejska czy Parlament Europejski mają do dyspozycji budżet Wspólnoty, który jest relatywnie mały (ledwo 1 proc. produktu brutto UE), podczas gdy EBC ma narzędzie bez porównania potężniejsze – prowadzi politykę pieniężną dla całej strefy euro.

Porównajmy kwoty: wydatki budżetu Wspólnoty w 2016 roku to ok. 150 mld euro, podczas gdy EBC tylko jednego dnia (29 czerwca 2016 r.) przeprowadził tzw. operację LTRO (Long Term Refinancing Operations – długoterminowe pożyczki dla banków) na kwotę 399 mld euro.

Nie ma wątpliwości, że to w Europejskim Banku Centralnym zapadają strategiczne decyzje mające wpływ na gospodarkę Unii Europejskiej, takie jak globalna koordynacja polityki makroekonomicznej (ustalenia z amerykańską Rezerwą Federalną, bankiem centralnym Chin czy Japonii), regulacje sektora finansowego, kontrola podaży pieniądza w strefie wspólnej waluty czy chociażby wsparcie finansowe dla krajów będących w kłopotach jak Grecja.

Polityczne koszty trwania poza strefą

Będąc poza strefą euro, nie mamy swojego przedstawiciela w Europejskim Banku Centralnym (prezesi narodowych banków centralnych państw członkowskich tworzą Radę Prezesów EBC, podstawowe ciało decyzyjne), więc pozbawiamy się wpływu na kluczowy obszar polityki gospodarczej UE.

Warto też wspomnieć o tzw. Eurogrupie, czyli gronie, które skupia ministrów finansów lub gospodarki z krajów będących członkami strefy euro. Eurogrupa spotyka się zawsze dzień przed posiedzeniem Rady ds. Gospodarczych i Finansowych (tzw. ECOFIN tworzą ministrowie finansów lub gospodarki wszystkich członków Unii Europejskiej), gdzie dyskutuje się nad zasadniczymi sprawami dla gospodarki UE. Podstawowym zadaniem Eurogrupy jest przygotowanie się do obrad ECOFIN-u, więc nie będąc członkiem strefy euro, nie uczestniczymy w ważnej części obrad. Dlatego polski minister na posiedzeniach ECOFIN-u w dużej mierze jest stawiany w obliczu decyzji, które zostały podjęte dzień wcześniej w gronie członków Eurogrupy.

Pozostawianie poza strefą euro ma więc swój wymiar nie tylko gospodarczy, ale również polityczny. Jest to szczególnie ważne w obliczu Brexitu – duża część decyzji o funkcjonowaniu Unii, chociażby w zakresie przeprowadzenia procesu wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, będzie podejmowana w gremiach, w których Polska nie ma swoich przedstawicieli.

Dobre doświadczenia krajów bałtyckich

Warto również spojrzeć na doświadczenia nowych członków strefy euro – krajów, które przyjęły europejską walutę już w czasie kryzysu finansowego. Estonia, Łotwa i Litwa weszły do strefy euro odpowiednio w latach 2011, 2014 i 2015, a Słowacja zastąpiła koronę euro od stycznia 2009 r. Dziś wyraźnie widać, że te kraje wyciągnęły wnioski z doświadczeń południa Europy, gdzie przyjęcie euro pogorszyło konkurencyjność gospodarek.

Przykład krajów bałtyckich pokazuje, że można łączyć zalety członkostwa w strefie euro (brak ryzyka kursowego, spadek kosztów transakcyjnych) i utrzymanie konkurencyjności. Inflacja po przyjęciu wspólnej waluty pozostaje na umiarkowanym poziomie, a bilans płatniczy jest we względnej równowadze.

Świadczy to także o tym, że rynki finansowe zachowują się bardziej racjonalnie niż przed kryzysem, kiedy kapitał płynął do Hiszpanii czy Portugalii, tworząc tam bańki spekulacyjne, głównie na rynku nieruchomości.

Ciekawą lekcję daje Słowacja. W pierwszych latach po wejściu do strefy euro nasi sąsiedzi notowali głęboką nierównowagę zewnętrzną. Deficyt na rachunku obrotów bieżących sięgał 5 proc. PKB w roku 2011, za co, nawiasem mówiąc, pewną winę ponosi Polska. Deprecjacja złotego w 2009 r. zbiegła się w czasie z wejściem Słowacji do strefy euro, więc Słowacy masowo robili zakupy w Polsce.

W kolejnych jednak latach gospodarka Słowacji dostosowała się do nowych warunków i od 2012 r. ma nadwyżki na rachunku obrotów bieżących. A więc da się poprawić konkurencyjność bez konieczności deprecjacji kursu walutowego. Można tak poprowadzić politykę makroekonomiczną, aby uniknąć problemów Hiszpanii czy Portugalii i korzystać z zalet z obecności w unii walutowej.

O krok od spełnienia kryteriów z Maastricht

Na koniec warto spojrzeć na tzw. kryteria z Maastricht, które wskazują, czy w ogóle możemy poważnie myśleć o ubieganiu się o członkostwo w strefie euro. Bez problemu spełniamy kryterium inflacyjne i jesteśmy bardzo blisko spełnienia kryterium stóp procentowych. Obecny stan finansów publicznych także nie stanowi problemu – dług publiczny jest poniżej 60 proc. PKB, a deficyt sektora finansów publicznych udało się zbić poniżej 3 proc. PKB.

Jasna deklaracja o chęci wejścia do strefy euro uwiarygodniłaby rządową politykę fiskalną. Oznaczałaby bowiem poważne zobowiązanie do utrzymania deficytu poniżej wymaganego poziomu, co powinno doprowadzić do spadku rentowności polskich obligacji, więc automatycznie spełnilibyśmy kryterium stóp procentowych, gdzie miernikiem jest rentowność 10-letnch rządowych papierów dłużnych.

Przelicznik dobry dla konkurencyjności

Mamy też stosunkowo dobrą sytuację na rynku walutowym. Złoty od kilku miesięcy jest słaby, co stanowi dobre wyjście do negocjacji w sprawie parytetu centralnego w systemie ERM II. Można wynegocjować przeliczenie złotych na euro po kursie, który będzie zapewniał konkurencyjność naszej gospodarce.

Wysoki poziom rezerw walutowych (ponad 100 mld dol.) natomiast sprawia, że utrzymanie kursu w systemie ERM II (przez dwa lata musimy utrzymać kurs w korytarzu +/- 15 proc. od parytetu centralnego) nie będzie stanowić problemu.

Podsumowując, naprawdę warto poważnie przemyśleć bieżącą sytuację gospodarczą i polityczną z punktu widzenia strategicznej decyzji, jaką jest wejście do strefy euro. Fakt posiadania narodowej waluty jest oczywiście ważnym wyznacznikiem suwerenności, ale dużo ważniejsze do symboliki powinny być interesy gospodarki, której obecność w unii walutowej przynosi więcej korzyści niż czynników ryzyka.

Autor jest doktorem ekonomii, wykładowcą w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie.

W „Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju" nie znajdziemy najmniejszej wzmianki o akcesji do strefy euro. Może to budzić zdziwienie, bo wiele jest tam o warunkach makroekonomicznych, które mają gwarantować szybki wzrost gospodarczy, a nie wspomina się o jednym z najważniejszych parametrów polityki makroekonomicznej, jakim jest zarządzanie kursem walutowym. Czytelnik może tylko domyślać się, że obecny rząd nie planuje wejścia do strefy euro i nie ma żadnych informacji o założeniach co do zmian polityki kursowej. Można więc sądzić, że będziemy utrzymywać obecny system kursu płynnego.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację