Najważniejsze wydaje się realizowanie kosztownych obietnic politycznych. A to niestety może okazać się niemożliwe. To nie są zatem obietnice nierealne, tylko zbyt ryzykowne.
Lepiej, by budżet był przygotowany w bezpieczny sposób, a gdyby koniunktura okazała się dobra, Sejm mógłby uchwalać dodatkowe wydatki. Zbyt optymistyczne założenia mogą sprawić, że z niektórych obietnic trzeba będzie się wycofać. A to na pewno nie uspokoi nastrojów społecznych. Na dodatek, gdy ustalony na skrajnie wysokim poziomie deficyt finansów publicznych jeszcze wzrośnie, Polska narazi się na retorsje Brukseli.
Już tegoroczny budżet został uchwalony na podstawie zbyt optymistycznych założeń. Ekonomiści od początku ostrzegali, że mało prawdopodobne są inflacja na poziomie ponad 1 proc. i 3,8 proc. wzrostu gospodarczego. Na szczęście dochody państwa wyglądają dobrze, m.in. dzięki wyższym zyskom NBP. Ale wyobraźmy sobie, że np. chińska gospodarka gwałtownie hamuje, świat wpada w stagnację (jeśli nie w recesję) i w Polsce mamy 1–2 proc. wzrostu gospodarczego. Wtedy będziemy mieli niższe dochody podatkowe i trzeba będzie zacząć ludziom tłumaczyć, dlaczego zamiast obiecanych podwyżek płac są podwyżki podatków. Podobny scenariusz mogłaby wywołać wojna na większą skalę na Ukrainie czy rozpad Unii Europejskiej.
To prawdopodobne scenariusze, na które Polska powinna być gotowa. Zawsze trzeba być przygotowanym na najgorsze.
Dziś budżet nie jest przygotowany na jakiekolwiek złe zdarzenia (takie jak słynna powódź w 1997 r.). A każda tego typu katastrofa może spowodować spadek wpływów podatkowych i w konsekwencji niepokoje społeczne albo spór z Brukselą.