Słyszy, że mogą się wycofać kolejni po GE (sprzedał Aliorowi udziały w BPH) zagraniczni inwestorzy. Wśród nich wymienia się UniCredit, właściciela Pekao, Commerzbank (mBank), BCP (Millennium), RBI (Raiffeisen Polbank) czy Deutsche Bank (Deutsche Bank Polska). Jednocześnie słyszy, że kupnem banków zainteresowane są firmy kontrolowane przez Skarb Państwa – w imię „repolonizacji", która de facto byłaby nacjonalizacją, bo tylko państwowe firmy byłyby w stanie dźwignąć finansowy ciężar przejęć banków.
Wycofywanie się niektórych inwestorów zagranicznych nie wynika z tego, że polski sektor bankowy jest w złej kondycji. Przeciwnie, dzięki wyższym stopom procentowym, dużej dyscyplinie kosztowej, dobrej jakości aktywów i wysokim kapitałom pozytywnie wyróżnia się na tle europejskich odpowiedników. To spółki matki banków w Polsce mają problemy u siebie, dlatego muszą się ratować, wyprzedając dochodowe aktywa nad Wisłą, choć ich wyceny spadły średnio w ciągu półtora roku o jedną czwartą.
To druga strona medalu. Banki w Polsce radzą sobie dobrze, ale gorzej niż kiedyś – za sprawą podatku od aktywów oraz rosnących wymogów kapitałowych i kosztów nadzorczych. Średnie ROE dla sektora może w tym roku sięgnąć 8–9 proc. (i o wartościach rzędu 12–14 proc. na razie można zapomnieć), co czyni sektor mniej atrakcyjnym niż np. firmy technologiczne czy użyteczności publicznej. Wprawdzie finansowanie inwestycji jest względnie tanie, ale pojawia się pytanie, jak PZU chce zarobić na kupnie banków (o ile w ogóle celem jest zysk), skoro dopuszcza możliwość, że nie będzie ich łączył (efekt skali i cięcie wspólnych kosztów to najlepszy sposób poprawy rentowności w bankowości). PZU liczy na atrakcyjne wyceny banków. Pytanie, czy te obecne takie są i czy rządzący nie spowodują, że w przyszłości jeszcze spadną. Choćby z powodu ustawy frankowej.