Natarcie jednak napotkało intensywny opór i zakończyło się bez specjalnych sukcesów: choć 2016 r. się kończy, to według szacunków Krajowy Program Kolejowy, odpowiednik Programu Budowy Dróg Krajowych i Autostrad, jest na razie zrealizowany w ok. 15 proc. Tempo wydatkowania środków na drogi jest kilkakrotnie wyższe. Wyraźnie widać to w kwotach podpisanych kontraktów – w przypadku infrastruktury kolejowej według ZDG TOR sięga ok. 10 mld, a wraz z ogłoszonymi i jeszcze nierozstrzygniętymi postępowaniami przekroczy nieco 17 mld zł, tymczasem w przypadku dróg mowa o 61,6 mld zł plus blisko 30 mld z toczących się procedur wyboru wykonawców.

Z inwestycjami kolejowymi od zawsze było nam pod górkę. Wzmożenia i ofensywy zapowiadano wielokrotnie, a i tak w latach 2007–2013 nie udało się wydać wszystkich, znacznie mniejszych niż w tej perspektywie środków. Problem jest cały czas taki sam – źle przygotowane inwestycje, dokumentacje wymagające poprawek i uzupełnień, przewlekające się procedury. Nie pamiętam, aby w ostatnich latach jakaś duża inwestycja kolejowa została zakończona przed terminem. Drogowcy, których obowiązują podobne procedury, radzą sobie lepiej – tylko w grudniu oddano do użytku dwa odcinki nowych tras co najmniej kwartał szybciej od planu.

Dlatego do zapowiedzi kolejnego wzmożenia na kolei trzeba odnosić się z dystansem. Cieszy, że znów mówi się o rozpędzaniu się modernizacji infrastruktury, że wyciągnięte zostały wnioski z błędów poprzedniej perspektywy, ale takich obietnic składano już wiele. Może tym razem się uda, bo liczba ogłaszanych przetargów wzrosła, ale to za mało, żeby otrąbić sukces. A firmy wykonawcze i tak ucierpią, bo rozstrzygnięcia przypadną na 2017 r., ale prawdziwe inwestycje ruszą w 2018 r. Przyszły rok będzie więc daleki od inwestycyjnych rekordów. Oby nie było tak, że przeżyją go tylko najsilniejsi.