OFE nie są tworem idealnym, ale jednak w układance rynku kapitałowego stanowiły bardzo ważny element. Być może nie należały do najaktywniejszych inwestorów giełdowych (ich udział w obrotach na GPW zazwyczaj oscylował w okolicach 6 proc.), ale ich rola była znacznie ważniejsza. To właśnie OFE stanowiły jedno z głównych źródeł kapitału dla firm, które szukały go poprzez giełdę. Mimo wielu zmian udział funduszy emerytalnych w kapitalizacji spółek notowanych na giełdzie nadal oscyluje wokół 20 proc. A przecież stabilny akcjonariusz, który rozumie istotę i zasady gry na rynku kapitałowym, jest dla przedsiębiorców na wagę złota.
No właśnie, stabilność. Tu zaczynają się schody. I nie jest to bynajmniej wina samych OFE. Podejście do funduszy emerytalnych zmienia się wraz z kolejnymi zmianami na szczytach władzy. Wszystkie je łączy jednak jeden mianownik: chęć zagarnięcia pieniędzy zgromadzonych w OFE i przeznaczenia na bieżące wydatki. Byliśmy w niedalekiej przeszłości świadkami ograniczenia składki do OFE i uczynienia z nich quasi-funduszy inwestycyjnych poprzez przeniesienie części obligacyjnej do ZUS, co było rozbojem w biały dzień. Co się działo z giełdą w tym czasie, nie trzeba zapewne przypominać: zniżki indeksów i spadek zaufania do rynku to tylko niektóre z następstw zmian w OFE.
Nad funduszami emerytalnymi pochylił się także obecny rząd, który chce, by 75 proc. zgromadzonych w nich pieniędzy trafiło na indywidualne konta emerytalne, a 25 proc. na Fundusz Rezerwy Demograficznej. Rynek przedstawioną propozycję przyjął z ulgą. Trochę to dziwne. Owszem, cieszy fakt, że nie ma pełnej nacjonalizacji OFE, ale i tak odbiera nam się 25 proc. zgromadzonych składek. A coś czuję, że na tym się nie skończy. I jak w takich warunkach ma się rozwijać rynek kapitałowy, który dostarcza spółkom pieniędzy na rozwój?