Była to znacząca poprawa w porównaniu z końcówką 2016 r., gdy takich problemów nie odczuwało 13 proc. Tyle tylko, że nadal zdecydowana większość, bo ponad osiem na dziesięć polskich przedsiębiorstw, nie może się doczekać zapłaty od kontrahenta. Tak się składa, że w tej grupie często są – tak hołubione – małe i średnie firmy, wdzięcznie określane jako „misie".
Większość z nich to dostawcy i kontraktorzy dużych spółek, którzy na własnej skórze sprawdzają hasło reklamowe jednego z rynkowych potentatów „duży może więcej". Można to jeszcze zrozumieć w czasach kryzysu, gdy wszyscy mają pod górkę. Problem jednak w tym, że sporo rynkowych potentatów prowadzi politykę zwlekania z płatnościami, które traktują jak darmowy kredyt. Kosztem maluchów, które jak muchy padają w czasach gorszej koniunktury. Wystarczy wspomnieć nie tak dawną zapaść w budownictwie przyspieszoną przez Euro 2012 – kontraktorzy potentatów budowy dróg i stadionów do dziś nie doczekali się płatności za swoje usługi. Na mniejszą – ale też dotkliwą skalę problem zatorów dotyczy tysięcy samozatrudnionych Polaków – w tym specjalistów różnych branż, zwłaszcza gdy płacą VAT. Właścicielka prężnego startupu z branży edukacyjnej przyznaje, że największym problemem są duże zlecenia. Chociaż dają szansę na rozwój, to grożą zachwianiem płynności młodej firmy, która zanim doczeka się większej kwoty na koncie, musi zapłacić od niej spory VAT. Teraz apel: mamy tylu mądrych ludzi w firmach doradczych, w różnych organizacjach. Może w końcu ktoś coś wymyśli, by rozwiązać problem zatorów płatniczych? Będzie to większym wsparciem niż ładnie brzmiące programy promocji czy wsparcia MŚP.