To jedna z tych grup zawodowych, w których świetnie prosperujący biznes uderzył najpierw wolny rynek, a potem rozwój nowych technologii. Za to w tym samym stopniu poprawiła się sytuacja ich klientów. Wzrost konkurencji wymusił poprawę jakości usług. A teraz rozwój nowoczesnych usług przewozowych zamawianych online radykalnie obniżył ceny i zwiększył dostępność zamawianych przewozów. Z jednej strony Uber i podobni mu przewoźnicy, z drugiej błyskawicznie rosnący rynek aut wynajmowanych na minuty: to wszystko sprawia, że coraz częściej decydujemy się zostawić w domu kluczyki od własnego samochodu.

Można nie dziwić się taksówkarzom, że chcieliby opartą na smartfonach konkurencję odciąć od klientów. W końcu pilnują tylko swoich interesów. Ale zastanawiają intencje władz zmierzające do narzucenia ograniczeń dla tej części rynku, bo takie działania wszystkich nas uderzą po kieszeni. Tym bardziej że rozwój usług funkcjonujących dzięki internetowym aplikacjom będzie postępował coraz szybciej, obejmując coraz więcej obszarów, zwłaszcza w komunikacji.

Fakt, że w nowych formach przewozów nie wszystko funkcjonuje tak jak trzeba. Kolejka kandydatów pod polską siedzibą Ubera na warszawskim Muranowie to w znacznej części obcokrajowcy, z których wielu zna tylko własny język. Nawigacjom w samochodach zdarza się mylić trasy, a aplikacji – pobierać pieniądze za niezrealizowane z winy kierowcy przejazdy. Jednak klienci głosują nogami, a dynamika wzrostu korzystających z tego rodzaju usług potwierdza, że mają one potężny potencjał rozwoju.

Wprowadzenie licencji, przynajmniej teoretycznie, ma mieć charakter porządkujący rynek. Jest jednak prawdopodobne, że w praktyce zacznie ograniczać konkurencję i doprowadzi do wzrostu cen. A to będzie nas cofać do złotego dla taksówek okresu Peerelu.