Ale jeśli okaże się ( a właściwie ja pokażę), że umiem pracować coraz lepiej, coraz sprawniej i efektywniej ... to mogą zwolnić sąsiada z naprzeciwka. I tak źle i i tak nie jest dobrze ( szczególnie gdy lubię sąsiada).

Ale w czasach spowolnienia jest to jeszcze bardziej skomplikowane. Firmy borykają się z poważnymi problemami z zamówieniami, z odzyskiwaniem pieniędzy, więc bacznie przyglądają się jak produktywni są jego pracownicy, w jaki sposób można zmniejszyć koszty.

Przyjmuje się, że w firmach przemysłowych i budowlanych można podnieść produkcję o 8 - 10 proc. bez konieczności zwiększania zatrudnienia. I to tłumaczy dlaczego przedsiębiorstwa nie zaczynają zwiększać załogi tuż po tym, jak poprawia się ich pozycja rynkowa i finansowa (nie robią tego również z powodu mało elastycznego prawa pracy). Zmieniaja zasady pracy swoich pracowników, poprawiają ich produktywność. Rynek pracy staje się hermetyczny. Odbijają się od niego ci, którzy nie mają zatrudnienia.

Ale w sytuacji gdy produktywność spada lub rośnie wolniej niż do tej pory, a tak jest własnie obecnie, szefowie firm będą chcieli poprawić wydajność, bo w ten sposób są w stanie zapanować lub zmniejszyć koszty przy słabnących przychodach. Najszybszym rozwiązaniem jest sposób organizacji systemu pracy: łączenie działów, outsorcing czy zmiana zakresu obowiązków. To często powiązane jest ze zwolnieniami.

Tak działo się w zeszłym roku, tak może być i w tym. I małym pocieszeniem jest część encyklopedycznej definicji, że wzrost wydajności zależy nie tylko od jakości maszyn, ale też od ich motywacji do pracy i dbałości o wzrost kwalifikacji.