Można to odebrać jako pochwałę pod adresem Polski i państw ościennych, ale to raczej nie było intencją autora artykułu. Z dużą dozą sympatii pisał on o staraniach państw Zachodu, aby „zaangażować ludzi zamożnych do walki z kryzysem fiskalnym", czyli po prostu obarczyć ich wyższymi daninami.
Czy rzeczywiście podatki w Polsce są ekstremalnie niskie? Najwyższa stawka podatku dochodowego to 32 proc., podczas gdy w Niemczech 45 proc. Stawka podatku od zysków spółek w Polsce wynosi 19 proc., a nad Renem 29,5 proc. Na pierwszy rzut oka, różnica jest więc wyraźna.
Tyle, że takie bezpośrednie porównania są pozbawione sensu. Systemy podatkowe są na ogół zawiłe, obfitują w rozmaite ulgi, a dodatkowo firmy i gospodarstwa domowe płacą podatki pośrednie i rozmaite parapodatki. I tak, jak wyliczyła niedawno firma doradcza KPMG, efektywna stopa opodatkowania pracownika zarabiającego równowartość 100 tys. dol. rocznie, uwzględniająca obowiązkowe składki na ubezpieczenia społeczne, wynosi w Polsce 35 proc., a w Niemczech niespełna 44 proc.
O to, czy podatki nad Wisłą i w innych krajach regionu są „ekstremalnie" niskie, można się więc spierać. Inną kwestią jest, czy daniny niższe, niż na Zachodzie, to element świadomej i nieuczciwej polityki konkurencyjnej typu „okradnij swojego sąsiada", czy po prostu roztropna polityka budżetowa.
Gdyby rządy naszego regionu miały poważne problemy budżetowe i mimo to uparcie utrzymywały niskie daniny, aby ściągnąć zagraniczne firmy, zarzut wzbogacania się kosztem sąsiadów byłby może uzasadniony. Ale tak nie jest. Estonia, gdzie firmy odprowadzają do budżetu 21 proc. zysków, a efektywna stopa opodatkowania pracownika zarabiającego równowartość 100 tys. dol. wynosi niespełna 26 proc., to kraj o najniższym zadłużeniu w UE.