Dajemy przede wszystkim emocjonalnie. Najczęściej informacje o tym, na jaki cel przekazać wsparcie, ludzie uzyskują z mediów. Symbolicznie przypomina to trochę życie z dwoma „pilotami”. Jeden z nich kontroluje telewizje, która bez przerwy bombarduje nas tragediami i nieszczęściami. Drugi to telefon, za jego pomocą część tego napięcia możemy rozładować, wysyłając np. „SMS z pomocą”. To forma najwygodniejsza choć jedna z najmniej skutecznych. SMS-owa darowizna obciążona jest VAT, a część pieniędzy zwykle zabiera operator telefonii komórkowej.
W ostatnich pięciu latach odsetek darczyńców, którzy przekazali w ten sposób darowiznę, wzrósł aż sześciokrotnie. W 2002 r. z tej metody korzystało 4 proc., natomiast w 2007 już 26 proc. darczyńców.
Jesteśmy obiektem ciągłego zmasowanego ataku medialnego. Obok komunikatów „kup to – bez tego jesteś gorszy” są też komunikaty „daj”. Nie czyni nas to wrażliwszymi. Wręcz przeciwnie – często skutkuje emocjonalną impotencją. Mówi się nawet o problemie „postemocjonalności” we współczesnych zamożnych społeczeństwach. Jesteśmy gotowi doraźnie zareagować na tragiczny przypadek pokazany w telewizji, ale zaraz biegniemy dalej, nie myśląc już ani o tych dzieciach, które nie miały szczęścia, bo nie zainteresowały sobą mediów, ani o osobach nawet bliskich, które systematycznie wymagają naszej pomocy.
Na co najchętniej przekazujemy pieniądze?
Na pierwszym miejscu są organizacje pomagające najuboższym. Ten kierunek pomocy wybiera około 14 proc. darczyńców. Wzrosła ilość działań na rzecz pomocy humanitarnej (również poza Polską). Jeszcze kilka lat temu wybrał je 1 proc. darczyńców, teraz – prawie 8 proc. Na trzecim miejscu są organizacje i ruchy religijne oraz parafialne (ok. 5 proc.).
Brytyjczycy dają coraz więcej pieniędzy na badania wspomagające walkę z różnymi chorobami. Ludzie już mniej chętnie przekazują pieniądze na odleglejsze cele, a częściej na coś, co jest im bliskie, bo niemal każdy zna kogoś, kto zachorował na raka czy miał zawał.