Jeśli mu się uda, zostanie bohaterem narodowym, bo Ameryka pokaże światu, że czas trudności gospodarczych to szansa dla najlepszych.
Ale w tym wypadku sprawa nie jest prosta. Kenneth D. Lewis, prezes Bank of America, przejął największego gracza na rynku amerykańskich kredytów hipotecznych Countrywide. Transakcja warta 4 mld dol. obarczona jest dużym ryzykiem. Przejęty przez Bank of America kolos stoi bowiem na progu bankructwa. Jeśli Lewisowi nie uda się go wyciągnąć z kłopotów, ucierpi nie tylko ta instytucja, ale i reputacja Bank of America, którą z pietyzmem budował. Jej widoczną oznaką jest główna siedziba banku, którą prezes wybudował w samym środku Manhattanu. Proces zamykania transakcji z Countrywide może potrwać nawet pół roku. Lewis się nie spieszy i może właśnie w braku tego pośpiechu tkwi tajemnica jego sukcesów.
W USA panuje powszechne przekonanie, że jeśli kredytodawcom ktoś może pomóc, to tym kimś jest Lewis. On sam nie zaprzecza: – Wszystko przecież można policzyć – mówi. I zapewne już policzył, bo miesiąc temu posłał do Countrywide swoich najlepszych księgowych.
To, że umie ważyć ryzyko, pokazał w ubiegłym roku, kiedy konkurencyjne banki informowały o kolejnych stratach, a on mówił o zyskach. Kapitalizacja rynkowa Bank of America doszła w 2007 r. do 174 mld dol., a zysk do 27,9 mld dol.
Potęgę Bank of America Lewis buduje własnymi metodami, o których publicznie nie lubi mówić. Potrafi do ostatniej chwili zwodzić, wręcz kłamać, by tylko rynek jak najmniej wiedział o jego planach. Jedno jest pewne, w ostatnich siedmiu latach doprowadził do sześciu dużych fuzji o wartości 100 mld dolarów. A teraz przejmuje króla kredytów hipotecznych. 60-letni Ken Lewis, choć jest bogaty, słynie – mówiąc oględnie – z oszczędności. Może dlatego, że pochodzi z niezamożnej rodziny. Wychowywała go samotnie matka. Ale dzięki temu, że uczył się doskonale, otrzymywał liczne stypendia i z wyróżnieniem skończył University of Georgia. Zamiłowanie do prostoty widać też w jego życiu prywatnym. Jeśli ma wolny czas, zamiast wielkich przyjęć woli pojechać do swojej wiejskiej posiadłości, a grę w golfa zamienia na długie spacery.