Skala aprecjacji wspólnej waluty może stać się hamulcem (obecnie niejedynym zresztą) wzrostu europejskiej gospodarki. Do tej pory nie ujawniły się jeszcze wprawdzie wszystkie oznaki spowolnienia, pamiętać należy jednak, że tego typu silne dostosowania kursowe zwykle oddziałują na koniunkturę z opóźnieniem. Zmiana kursu powoduje bowiem najpierw spadek rentowności eksportu, później dopiero przekłada się na cięcia kosztów w przedsiębiorstwach w postaci redukcji zatrudnienia bądź ograniczenia tempa wzrostu płac, co z kolei tłumi popyt krajowy.
Gdy na powyższe zależności nałożą się słabsze perspektywy popytu zewnętrznego (globalne spowolnienie), tworzy się mieszanka negatywnych impulsów obciążających wzrost gospodarczy.
W 2007 roku pierwszy raz od czterech lat zmniejszył się wolumen eksportu UE do USA (o 3 procent wobec wzrostu o 8 proc. w 2006 r.). Europa musi się jednak na jakiś czas pogodzić, że amerykański rynek będzie mniej chłonny, ponieważ gospodarka USA wymaga zrównoważenia.
Warto w tym okresie skoncentrować się na podtrzymaniu dynamiki popytu wewnętrznego w UE, któremu zresztą silne euro sprzyja, choćby dlatego, że kompensuje inflacyjny efekt rosnących cen surowców. Z drugiej strony, tendencja słabnącego dolara musi się w końcu zatrzymać, a w dalszej perspektywie odwrócić.
Pytanie tylko, kiedy i na jaki poziom wejdzie ostatecznie eurodolar? Patrząc na aktualny jego poziom, wydaje się, że jesteśmy już blisko punktu zwrotnego. Z pewnością nie powinniśmy jednak oczekiwać rychłego powrotu EUR/USD do poziomu sprzed roku, czyli w okolice 1,30 – 1,40.