Zatrzymanie założyciela i faktycznego szefa ComArchu Janusza Filipiaka może wstrząsnąć rynkiem bardziej, niż wskazuje na to zdrowy rozsądek. Zarzuty wobec biznesmena nijak się mają do działalności jego najważniejszej spółki. To, czy sfałszował kontrakt z piłkarzem, czy nie, nie wpłynie przecież w żaden sposób na wyniki i perspektywy informatycznej firmy. Jednak w sytuacji podwyższonej awersji do ryzyka może zabraknąć inwestorów, którzy byliby gotowi pójść pod prąd – i mimo spodziewanego spadku ceny akcji ComArchu zachować spokój.
Paradoksalnie jednak cała sytuacja może dać Januszowi Filipiakowi powód do satysfakcji. Gdy szefowie tacy jak on – ojcowie, wodzowie i wizjonerzy w jednym – mają problemy, można się przekonać, ile warte jest zaufanie, jakim rynek darzy ich pomysły. Tak było w przypadku Sławomira Lachowskiego z BRE Banku czy Ryszarda Krauzego. Spodziewany lub rzeczywisty spadek ich wpływu na działalność spółek skłonił inwestorów do pozbywania się papierów po niskich cenach – tak bardzo nie wierzyli w to, że obu panów można godnie zastąpić.
Jeśli więc jutro rynek zachowa się tak jak w przypadku Lachowskiego czy Krauzego, prof. Filipiak straci kilkadziesiąt milionów, ale będzie mógł usiąść z fajką w fotelu i powiedzieć sobie: no widzisz, chłopie – tyle jesteś wart. Przez chwilę połechta tak swą próżność, po czym zabierze się do pracy. Ceny akcji jego firmy powinny wtedy szybko wrócić do normy.
Skomentuj na blog.rp.pl