Słaba pozycja amerykańskiej waluty zniechęca koncerny naftowe do zwiększania zdolności wydobywczych. W efekcie brakuje ropy, więc cena jej nadal wzrasta, a to z kolei napędza inflację. Można apelować o zwiększenie wydobycia, ale wiadomo, że żadne apele nie odniosą najmniejszego skutku, jeśli firmy nie będą w tym widziały wymiernej korzyści finansowej. Ale aby tak się stało, dolar musi zyskać na wartości. Być może to jest jeden z powodów, dla którego analitycy zaczynają za wszelką cenę doszukiwać się zwiastunów takiego obrotu sprawy.
Oznak umacniania amerykańskiej waluty dopatrują się w wypowiedziach gospodarczych ministrów amerykańskiego rządu i wypowiedziach Fedu, które jednoznacznie ich zdaniem świadczą o tym, że stopy za oceanem pójdą w górę. Byłoby to także na rękę państwom europejskim, które w sytuacji zbyt silnego euro w stosunku do dolara narzekają, że ich towary stają się coraz mniej konkurencyjne.
Co to oznacza dla naszego kraju? Koniec większych zysków importerów, oszczędności dla kredytobiorców, koniec tańszych wyjazdów na wakacje rozliczanych przez biura podróży w dolarach. Na osłodę wypada jednak dodać, że nie nastąpi to z dnia na dzień. Jedni oceniają proces na trzy miesiące, inni na półtora roku. Jedno jest pewne, trzeba się do tego przygotować i na zakupy za ocean wybrać już dziś.