To bardzo dobra informacja – oznacza, że także w Polsce gospodarkę opartą na pracy robotnika powoli zastępuje gospodarka oparta na wiedzy. Idzie to jeszcze opornie, ale trend jest coraz wyraźniejszy. Wykształcenie w tych przemianach odgrywa rolę decydującą.
Przemysł w krajach niegdyś nazywanych uprzemysłowionymi, a dziś wysoko rozwiniętymi, odgrywa coraz mniejszą rolę w tworzeniu produktu krajowego brutto. Dużo większe znaczenie od tego, co jest produkowane, ma teraz to, co dopiero produkowane będzie, co dopiero powstaje w najróżniejszego rodzaju laboratoriach, centrach badawczo-rozwojowych, parkach technologicznych czy uczelniach. Tam potrzeba ludzi z dyplomami. Według GUS podczas zakończonego roku akademickiego 2007/2008 w szkołach wyższych wszystkich typów kształciło się aż 1937,4 tys. studentów.
Oczywiście nie każde wyższe wykształcenie zawsze wygra pojedynek na pensje np. z dyplomem technika. O tym też trzeba pamiętać. A wybory młodych Polaków nie zawsze tę prawdę uwzględniają. Zdają się też jej nie dostrzegać niektóre uczelnie, których oferta edukacyjna jest nieraz bardzo odległa od potrzeb rynku pracy.
Dlatego jeśli chcemy, by nasza gospodarka naprawdę mogła wykorzystać potencjał krajowych uczelni, więzi między jedną a drugą sferą muszą być znacznie silniejsze. A finansowa premia za wykształcenie powinna być jeszcze wyższa niż dotąd. Bo tylko w ten sposób powstrzymamy odpływ dyplomowanych mózgów do – nieraz – fizycznej pracy za granicą. To, że migrację tę tak naprawdę powstrzymała malejąca różnica kursowa, a nie świadome działania, najlepiej pokazuje, ile mamy jeszcze do zrobienia na naszym rynku pracy.