To ważny dokument, pokazuje bowiem największe, strategiczne inwestycje, istotne z punktu widzenia kraju lub regionu. Tyle że od projektu do efektu droga jest bardzo daleka, a nasze dotychczasowe doświadczenia z wykorzystaniem unijnej pomocy nie wskazują na to, byśmy skutecznie potrafili ją skrócić.
Terminy są napięte. Do początku października na projekty, które znalazły się na liście, powinny zostać podpisane tzw. umowy wstępne. Zanim to się stanie, konieczne jest przygotowanie planów, oszacowanie kosztów, określenie harmonogramów, do tego dochodzi cała unijna biurokracja, z którą dotychczas radzimy sobie tak sobie. Łatwo być złym prorokiem, ale według wczorajszych informacji MRR w największym programie – „Infrastruktura i środowisko” – do tej pory podpisano takie umowy na niespełna 10 proc. przewidzianych środków. To niepokojąco mało, skoro pierwsza wersja listy powstała ponad rok temu.
MRR zapowiada, że jeśli ktoś nie zdąży z papierami, wypadnie z listy, a jego miejsce zajmie projekt z listy rezerwowej. Tyle że taki totolotek nie służy rozwojowi Polski. Podobnie jak polityczne podchody o miejsce na liście. Naprawdę nie da się inaczej?
Komentuj - blog.rp.pl]