Po pierwsze, wzrost popytu na pracę będzie jeszcze długo przewyższał wzrost podaży pracy. Popyt będzie rósł, bo przy wzroście PKB na poziomie 5 proc. gospodarka potrzebuje rocznie ok. 300 tys. nowych pracowników. Do tego dochodzi już istniejący niedobór na rynku pracy szacowany przez rząd na prawie 500 tys. osób.
Tymczasem podaż pracy nie będzie znacząco wzrastać. A to dlatego, że niedługo zacznie spadać liczba Polaków w wieku produkcyjnym. Według GUS w tym roku przybędzie tylko 60 tys. takich osób, w przyszłym niecałe 30 tys., a w 2010 r. liczba ludności w wieku produkcyjnym zacznie już maleć. Mimo silnego złotego z Polski dalej też będą emigrować pracownicy. Dostać pracę za granicą zaś będzie coraz łatwiej wraz z otwarciem kolejnych rynków w UE. Rządowy program aktywizacji 50-latków, choć zasługuje na uznanie, może przynieść poprawę dopiero w dłuższej perspektywie. Na razie, paradoksalnie, sytuacja może się pogorszyć, bo tysiące Polaków będą przechodzić na wcześniejsze emerytury przed ich spodziewaną likwidacją w przyszłym roku. Wreszcie, coraz trudniej będzie zatrudniać kolejnych bezrobotnych, bo są oni coraz mniej wykwalifikowani, coraz bardziej odlegli od rynków pracy i coraz mniej chętni do podjęcia jakiejkolwiek pracy, mając za alternatywę pobieranie zasiłku.
Poza tym mimo spowolnienia i dotychczasowego wzrostu płac przedsiębiorstwa są dalej wysokorentowne. Na koniec czerwca rentowność brutto, liczona jako zysk brutto do sprzedaży, utrzymała się powyżej 6 proc. Firmy mają też duże oszczędności z tłustych czasów szybkiego wzrostu gospodarczego. Pracownicy o tym wiedzą i mogą nie chcieć ograniczać żądań płacowych.
Trzeci czynnik to ten, że płace mogą nadrabiać zaległości z poprzednich lat, kiedy rosły o wiele wolniej niż PKB. W 2001 r. 41 proc. PKB było przeznaczone na wynagrodzenia, a w 2006 r. już tylko 35,6 proc. Dopiero od 2007 r. udział płac w PKB zaczął rosnąć. Na koniec tego roku zbliży się do 39 proc. I może dalej rosnąć, goniąc średnią UE na poziomie prawie 48 proc. PKB.
Jeśli ten scenariusz się sprawdzi, wzrost płac jeszcze długo będzie przyprawiać członków Rady Polityki Pieniężnej o ból głowy.