Dlatego Polska jak tlenu potrzebuje polityków wysokiego zaufania i za wszelką cenę powinna się wystrzegać polityków – choćby tylko lekko – podwyższonego ryzyka.
Na nasze szczęście zachowanie w tej sprawie większości polskich polityków – zarówno tych reprezentujących koalicję rządzącą, jak też tych z opozycji – wypada ocenić dość wysoko. Wypowiadają się rozważnie, zapewniając (prawdziwie) o dobrym stanie naszej gospodarki, co u wielu Polaków zatroskanych o własną, kurczącą się zdolność do spłacania rat kredytów zaciągniętych w obcych walutach lub o uchronienie ulokowanych w bankach oszczędności, może budzić zdumienie: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
W sumie więc dobrze się dzieje, że tonujący emocje głos trafia do opinii publicznej z ust premiera Donalda Tuska i jego ministrów. Dobrze, że roztropnie reaguje szef banku centralnego Sławomir Skrzypek i cała Rada Polityki Pieniężnej. Dobrze, że prezydent Lech Kaczyński spotkał się z szefem NBP, menedżerami oraz ekonomicznymi ekspertami i wydał po debacie uspokajający komunikat. Dobrze, że niedługo w związku z kryzysem dojdzie do posiedzenia Rady Gabinetowej. Itp., itd.
Niestety, na nasze nieszczęście, nawet nadmiar właściwych słów nie jest w stanie na dłuższą metę zastąpić deficytu właściwych, ba, w obecnej sytuacji wręcz koniecznych czynów.
A co powinni niezwłocznie uczynić nasi politycy? To, czego nie mieli odwagi zrobić przez kilka lat gospodarczej hossy. Natychmiast zweryfikować projekt budżetu na 2009 rok, uwzględniając znacznie niższe tempo wzrostu, czyli także budżetowych wpływów. Przedstawić projekt cięć w wydatkach budżetowych, sygnalizując w ten sposób swą determinację w walce o zdrowe finanse Polski. Błyskawicznie dokończyć reformę emerytalną, tnąc kosztowne przywileje. Powinni wreszcie – skoro już w sprawie zamiany złotego na euro słowo się rzekło – z żelazną konsekwencją trzymać się przyjętego kalendarza.