Koszty tego planu szacowane są na 850 mld dolarów, ale dziś takie sumy nie robią na nikim wrażenia. Bardziej intrygujące wydają się metody, jakimi przyszły prezydent chce wyprowadzić swój kraj z zapaści. Jedną z nich jest kampania "Buy American", czyli – nieco trawestując – "Amerykanie kupują amerykańskie produkty".
To dosyć ambitne zadanie. Kilka miesięcy temu byłem w supermarkecie budowlanym i – wiedziony jakąś niezwykłą intuicją – znalazłem na jednej z półek ołówek. Niby zwykły, a jednak: na drewnianym korpusie widniał napis "Made in U.S.A.". Uderzyło mnie wtedy, że od lat nie widziałem niczego, co byłoby zrobione w Stanach Zjednoczonych. W Chinach, Indiach, Pakistanie, nawet w Niemczech – owszem, ale nie w Stanach. Od razu kupiłem siedem: trzy dla siebie, resztę dla rodziny i znajomych.
Dobrobyt przeciętnej amerykańskiej rodziny wynikał m.in. z tego, że mogła ona kupować dużo tanich produktów zrobionych gdzieś tam w Trzecim Świecie. Jedna za drugą amerykańskie firmy przenosiły fabryki pod Szanghaj czy Lahore. Na miejscu mieli zostać tylko top menedżerowie.
Dziś widać, m.in. po ogromnym deficycie handlowym i zadłużeniu USA, że pomysł, aby pracownicy w jednym kraju tylko myśleli, a w drugim – uganiali się przy maszynach, jest błędny. Kolejna i znów oczywista lekcja, jaka płynie z kryzysu, jest taka, że o pomyślności państwa decyduje również coś tak staroświeckiego jak przemysł.
[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/01/04/lukasz-rucinski-kupuj-amerykanskie-produkty-%E2%80%93-tylko-gdzie-one-sa/]na blogu[/link][/ramka]