Kryzys drastycznie przecenił zagraniczne wojaże oferowane przez biura podróży, na przekór słabemu złotemu. Nie było innego wyjścia – za wykupione pod koniec optymistycznego, ubiegłorocznego sezonu miejsca w hotelach i tak trzeba było zapłacić. Promocje ratowały firmy, odbierając im zyski. Taka sytuacja zapewne szybko się nie powtórzy.
Nie ma się co dziwić – teraz branża turystyczna będzie podwójnie dmuchać na zimne. Po pierwsze, trudno sensownie zaplanować cenniki, gdy nie wiadomo, jak za pół roku czy rok będzie wyglądała relacja euro do złotego. To właśnie gwałtowne osłabienie naszej waluty jest jednym z powodów obecnych kłopotów branży. Nie wiadomo też, o ile spadnie zapał Polaków do wyjazdów, gdy promocje się skończą. Dlatego lepiej na przyszły sezon zabukować mniej miejsc i sprzedać je drożej, niż ponownie iść na całość. W sumie to, że w tym roku upadło (dotąd) tylko jedno biuro podróży, świadczy o wysokiej elastyczności firm z branży. Ale diabeł nie śpi... Straty będą, zapewne będą też i przejęcia. Te akurat mogą jednak wyjść rynkowi na dobre – nawet nasi najsilniejsi dziś touroperatorzy znaczą w świecie niewiele przy globalnych turystycznych korporacjach.
Ale i ostrożność może okazać się niebezpieczna. Jeśli spełnią się przewidywania niektórych analityków i złoty w przyszłym roku dalej będzie się umacniał, Polacy – w końcu naród umiejący liczyć – zamiast kupować drogie wycieczki organizowane przez biura, wyruszą na taniejące wyjazdy indywidualne. Oczywiście nie wszyscy, ale liczba klientów biur może wtedy spaść bardziej, niż wynika to z obecnych szacunków. Tyle że wtedy o promocje będzie już trudno. Ciekawe będą te przyszłe wakacje...
[ramka][link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/10/08/w-oczekiwaniu-na-urlop/]Skomentuj[/link][/ramka]