[b][link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/11/04/gra-w-opla/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Amerykański koncern, do którego należy niemiecka marka, przeciągał sprawę tak długo, że w międzyczasie zdążył ogłosić bankructwo, uzyskać zgodę na restrukturyzację, zacząć realizować ten plan, wypracować pierwsze zyski i rozpocząć proces odzyskiwania amerykańskiego rynku.
A na koniec wyciął psikusa Niemcom i Rosjanom mówiąc, że ostatecznie im Opla nie odda. Decyzja Rady Dyrektorów GM namieszała na motoryzacyjnym (i nie tylko) rynku, który zaczął się już powoli oswajać z oryginalnym, kanadyjsko-rosyjskim konsorcjum, które miało przejąć Opla. Na tym porozumieniu zależało Niemcom, którzy coraz chętniej prowadzą rozmaite interesy z Rosjanami. Wspólnota w interesach dawała związkowcom nadzieję na ocalenie miejsc pracy w rodzimych fabrykach kosztem innych, mniej istotnych z punktu widzenia Niemiec, zakładów koncernu. Teraz misterny plan się zawalił, więc nietrudno zrozumieć wściekłość związkowców.
Na porozumieniu zależało także Rosjanom. Ci bardzo liczyli zarówno na gwarancje kredytowe niemieckiego rządu, które miały posłużyć na restrukturyzację koncernu, jak i na technologiczne wsparcie swojego upadającego przemysłu motoryzacyjnego. Dlatego nietrudno zrozumieć przedstawicieli rosyjskich władz grożących GM sądem za odstąpienie od umowy.
Tak naprawdę to nie koniec rozgrywki – nie wiadomo, czy obrażeni Niemcy udzielą GM gwarancji, czy związkowcy nie zaczną strajkować. Ale z punktu widzenia biznesowej logiki wszystko wróciło na miejsce. I nawet jeśli teraz Opel upadnie, zadecyduje ekonomia, a nie polityka.