Tzw. progi ostrożnościowe zapisane w ustawie o finansach publicznych na poziomie 50,55 i 60 proc. długu w relacji do PKB – ograniczenia dla finansów publicznych zapisane są również w konstytucji – wymagają od rządu, w przypadku ich przekraczania, podjęcia określonych działań naprawczych aż do całkowitego zrównoważenia budżetu państwa. Mówiąc prostym i zrozumiałym językiem, przekroczenie progów długu publicznego wprowadza ustawowy obowiązek przeprowadzenia radykalnej sanacji finansów publicznych, czyli przede wszystkim cięcia wydatków.
W naszych warunkach może to oznaczać obcięcie wydatków w sferze socjalnej oraz sferze budżetowej, ale i zwiększenie obciążeń podatkowych, zarówno pośrednich, jak i bezpośrednich (PIT, CIT i VAT). Oznaczać to też może konieczność zdecydowanej poprawy gospodarowania finansami publicznymi tak w centralnej, jak i samorządowej administracji.
Zapisy o progach – nieistniejące w innych krajach UE – miały i mają głęboki sens w Polsce w sytuacji permanentnego deficytu budżetowego w ostatnich 20 latach oraz stale rosnącego zadłużenia finansów publicznych. Projekt „zamrożenia” progów to nic innego jak zezwolenie na niekontrolowany wzrost zadłużenia w roku 2010 i 2011 względnie 2012, i odsuwania „ad calendas grecas” koniecznych reform finansów publicznych, o czym mówi się, nic nie robiąc, od co najmniej dobrych dziesięciu lat.
Obawa przed reformami to znów efekt troski o wynik nadchodzących wyborów; politycy uważają bowiem, iż jakiekolwiek zwiększenie obciążeń społeczeństwa oraz ograniczenie możliwości szafowania obietnicami wyborczym plus uszczuplenie przywilejów socjalnych to droga do przegranej.
Tak jakby interes partyjny miał pierwszeństwo przed interesem państwa i społeczeństwa, któremu politycy powinni służyć. Na takie partie chyba żeśmy nie zasłużyli!