— Kielicha wychylił? — pyta jeden z nastolatków, którzy przyszli przed Rolniczą Spółdzielnie Produkcyjną "Zwycięstwo" w Czarnylesie. Pan Kazimierz, jeden z jej pracowników przytakuje, ale szczegółów zdradzać nie chce. Był jednym z nielicznej grupy, która miała okazję z bliska zobaczyć Bruca Willisa.
We wtorek aktor odwiedził zakład, w którym pracuje. Do pomorskiej wsi, w której się znajduje spółdzielnia, przywieźli go pracownicy francusko — polskiej firmy Belvedere.
Od kwietnia 2009 roku amerykański gwiazdor jest twarzą należącej do niej wódki Sobieski, którą chcą podbić globalny rynek. Chcieli mu pokazać, jak powstaje spirytus wykorzystywany do produkcji Sobieskiego. W końcu Willis nie jest już kimś z zewnątrz. Od grudnia 2009 r. posiada 3,3 proc. udziałów Belvedere. W taki sposób pozwolił sobie zapłacić za promowanie polskie wódki na świecie. Według naszych informacji jego honorarium wynieść mogło łącznie 15 mln dolarów. W Czarnylasie liczącym niespełna 500 mieszkańców dawno nie było takiego poruszenia. Emeryci, matki pchające wózki z niemowlakami, dzieci — kto mógł przyszedł przed gorzelnię. Wszyscy przyszli zobaczyć gwiazdora. Część z nich wróciła z autografami.
— Willis to równy facet — przyznają wszyscy, którzy mieli okazję go poznać. Aktor, którego w Czarnylesie przywitała orkiestra dęta OSP Bobowo, poczęstował się wędzonym pstrągiem i wypił kieliszek wódki. Zamieszanie, które wywołał ze spokojem przyjął Tadeusz Baczewski, prezes spółdzielni "Zwycięstowo". Fanem filmów nie jest, więc Willisa zbyt dobrze nie zna. Przyznaje, że pewnie to się teraz zmieni i będzie wypatrywał aktora na ekranie.
Z Czarnylasu Willis pojechał do Starogardu Gdańskiego, skąd wódka Sobieski trafia nie tylko na polski ale także na 60 rynków świata. Tam nakręcił reklamówkę. Zanim trafił do hali produkcyjnej, hostessy w czerwonych sukienkach przywitały go chlebem i solą, a także — nierozłącznym elementem wizyty — kieliszkiem wódki Sobieski. Praca na filmem zajęła mu nie więcej niż pół godziny. Nie było prób i wielkich przygotowań. Po minucie dla fotoreporterów, na którą dał się z trudem namówić — pomknął w asyście policji na gdańskie lotnisko. Zdjęć wewnątrz zakładu nie udało się zrobić także jednej z pracownic laboratorium. Dostępu do gwiazdora, który w spokoju chciał zjeść obiad, bronili bowiem ochroniarze.