Bańka pękła, światowa gospodarka omal nie runęła w przepaść, a na instytucje finansowe nałożono wiele ograniczeń, które miały uchronić nas przed powtórką kryzysowego scenariusza. Chociaż część ekonomistów wieszczy powrót recesji, wydaje się, że kaganiec nałożony na sektor finansowy spełnił swoje zadanie. Ale za konkretną cenę, którą było m.in. drastyczne przykręcenie kurka z kredytami.
Widać to wyraźnie także w Polsce, chociaż nasz kraj z kryzysu wyszedł relatywnie mało pokiereszowany. Odczuli to zwykli Polacy starający się o kredyt hipoteczny, którego koszty w ubiegłym roku mocno wzrosły mimo spadających szybko stóp procentowych. Odczuły też – i z punktu widzenia gospodarki jest to znacznie ważniejsze – firmy korzystające z kredytów obrotowych czy zabiegające o finansowanie inwestycji.
Początek roku miał przynieść poprawę. Ankietowani przez NBP bankowcy zapowiadali zniesienie części barier w finansowaniu firm. Deklaracje pozostały jednak na papierze. Z badań przeprowadzonych wśród dużych przedsiębiorstw wynika, że np. o kredyt obrotowy jest w tym roku trudniej niż w – kryzysowym przecież – ubiegłym. Niemal 40 proc. firm płaci też wyższe prowizje za udzielane pożyczki.
Co gorsza, szczególnie trudno o pieniądze firmom z branży budowlanej. Można oczywiście żartować z tego, ile ostatecznie kilometrów dróg i torów uda się zbudować przed Euro 2012, ale wkład dużych inwestycji infrastrukturalnych w rozwój gospodarki jest już niepodważalny. Tym bardziej że to w dużej mierze od nich zależy, w jakim stopniu wykorzystamy przysługujące nam obecnie ogromne fundusze unijne, ostatnią już chyba szansę na skok cywilizacyjny kraju.
Bankowcy powinni więc zacząć spełniać swoje zapowiedzi, zauważając wreszcie, że kryzys mamy za sobą. Przedłużający się nieuzasadniony brak zaufania do biznesu może bowiem w końcu przyciągnąć uwagę rządzących. A tego nie potrzebują ani banki, ani ich klienci.