Dzięki temu w drugim kwartale chiński PKB okazał się większy od japońskiego i Chiny stały się drugą potęgą gospodarczą świata. Kilkadziesiąt bilionów dolarów (to różnica między PKB Chin i Japonii) w skali tych krajów oraz gospodarki światowej stanowi niewielki ułamek produkcji. Trudno zakładać, że kwota ta może istotnie zmienić relacje międzynarodowe. Sprawiła ona jednak, że Chiny znalazły się na czołowych miejscach w serwisach informacyjnych.
Z prostej ekstrapolacji wynika, że kraj ten będzie miał coraz większy udział w światowej produkcji (obecnie ok. 8 proc.), a więc stanie się silnym konkurentem dla obecnych potentatów. Jednocześnie kolosalne zasoby finansowe umocnią jego pozycję największego inwestora na świecie. Wiele wskazuje na to, że trzeba będzie uczyć się chińskiego. Na razie trwa poszukiwanie środków zaradczych. Na ogół są one dość oryginalne. Na przykład Bartosz Węglarczyk w „GW” przedstawił plan budowy przez Polskę „międzynarodowej koalicji, która stawi czoła ekspansji Pekinu”. I namawiał Stany Zjednoczone do uczestnictwa w niej (w istocie jest to realizacja obietnicy z popularnej przed 30 laty piosenki studenckiej, której szlagwort brzmiał: ”nie oddamy Chinom Związku Radzieckiego”).
Pojawianie się egzotycznych pomysłów zawsze oznacza, że ludzie boją się spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że dwa dodać dwa jest cztery. O przewadze gospodarki chińskiej decydują przede wszystkim niższe koszty wytwarzania. A są one takie ze względu na mniejszy klin podatkowy wynikający z niemal zerowych świadczeń socjalnych. Jeżeli różnica w kosztach się utrzyma, świat coraz bardziej będzie zalewany produktami wytworzonymi w Państwie Środka. Nie pomogą żadne zaklęcia oraz próby administracyjnego ograniczania napływu chińskich towarów.
Alternatywa jest zatem bardzo prosta i okrutna. Albo rozwinięte państwa należące do cywilizacji śródziemnomorskiej zmniejszą bezpieczeństwo socjalne i wymuszą na pracownikach korzystniejsze relacje między wydajnością pracy a wszelkimi formami wynagrodzenia, albo przegrają w bezlitosnej walce konkurencyjnej.
Z obserwacji tego, co się dzieje w krajach rozwiniętych – od USA do Grecji – wynika, że ludzie wolą raczej przegrać, niż pozwolić na odebranie sobie raz zdobytych przywilejów.