Wyobraźmy sobie, że wskaźniki ekonomiczne sugerują wyraźne ożywienie, a nawet ekspansję gospodarczą. Ma to swoje konsekwencje w wyższych od oczekiwań przychodach podatkowych i mniejszym od prognozowanego deficycie fiskalnym. Mniejsza jest zatem presja na wzrost długu publicznego.
Jednocześnie w koalicji rządowej trwają tarcia, czy w takiej sytuacji celowe jest kontynuowanie wdrażania planu oszczędnościowego, polegającego między innymi na zmianach w wydatkach socjalnych i obniżeniu wydatków na wojsko.
Mniej więcej tego typu dyskusja odbywa się za naszą zachodnią granicą. Czy wynika z niej coś dla nas? Zdaję sobie oczywiście sprawę z różnic, chociażby z tego, że w Niemczech niektórzy w tej dyskusji chcą obniżyć podatki, a u nas trend jest ostatnio odwrotny.
Niemniej na kilka rzeczy warto zwrócić uwagę.
W naszym przypadku istniejąca od kilkunastu lat kultura deficytu oznaczałaby, że osiągnięcie tempa wzrostu gospodarczego najszybszego od wielu lat pozwalałoby na dalszy wzrost wydatków, ponieważ deficyt byłby pod kontrolą. Ta kultura deficytu oznacza również niestety, że jak jest spowolnienie gospodarcze, to wydatki i tak rosną (jak w latach 2008 – 2009), co powoduje powstanie dziury budżetowej (której to już?).