Wkrótce może się spełnić marzenie Jacka Bartkiewicza, który po objęciu prezesury BGŻ mówił, że jego celem jest wprowadzenie banku na giełdę. Dwa lata temu wydawało się, że nic nie przeszkodzi w giełdowym debiucie banku. Zawirowania na rynku finansowym w 2008 r., a potem upadek amerykańskiego banku Lehman Brothers uniemożliwiły przeprowadzenie publicznej emisji akcji.
Jest szansa, że kolejna próba zakończy się sukcesem. Ostateczną decyzję muszą podjąć akcjonariusze instytucji.
Jacek Bartkiewicz kieruje BGŻ osiem lat. W tym czasie bank pozyskał nowych inwestorów – holenderski Rabobank i Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR wyszedł już z tej inwestycji), przeszedł program naprawczy. – Gdyby nie Bartkiewicz, ówczesny minister skarbu Jacek Socha i szef nadzoru bankowego Wojciech Kwaśniak, realizacja tego programu i postawienie banku na nogi chyba nie byłaby możliwa – mówi osoba związana przed laty z BGŻ.
Jacek Bartkiewicz znany jest z tego, że potrafi się dogadać z wieloma osobami. Zanim Holendrzy przejęli kontrolę nad BGŻ, wpływ na obsadzanie członków zarządu miały partie rządzące (Skarb Państwa nadal jest współwłaścicielem banku). Rządy się zmieniały, ale szef BGŻ pozostawał na swoim stanowisku. Także nowi inwestorzy nie szukali innego prezesa, Bartkiewicz im pasował. Nie musiał udowadniać, że zna się na bankowości.
– On nigdy nie afiszował się ze swoimi sympatiami politycznymi, nie chciał identyfikować się z konkretną opcją polityczną – mówi finansista, który zna go od lat. Nie jest wielką tajemnicą, że Jacek Bartkiewicz sympatyzuje z lewicą, a w czasie rządów Marka Belki był przez kilka miesięcy wiceministrem finansów.