Spółgi giełdowe słono płacą doradcom

Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Ale skoro październik jest miesiącem oszczędności, to właśnie o pieniądzach dyskutować teraz trzeba

Aktualizacja: 18.10.2010 03:21 Publikacja: 18.10.2010 03:20

Agencja Reuters podliczyła, że przez ostatnie dwa lata prawnicy, doradcy i bankierzy zajmujący się wszelkimi sprawami związanymi z pamiętnym upadkiem banku Lehman Brothers i jego konsekwencjami dla klientów banku wystawili rachunki na okrągły miliard dolarów. Kwota niemała, ale gdy weźmie się pod uwagę, że w chwili bankructwa aktywa Lehman Brothers Holdings Inc. warte były 639 mld dolarów, wrażenie nieco opada. Sowicie opłacani specjaliści zajmują się bowiem głównie odzyskiwaniem dla swoich klientów pieniędzy. Szacuje się, że roszczenia warte są 365 mld dolarów, a do odzyskania jest ok. 60 mld dolarów plus odsetki.

Na spółkach prawnicy, doradcy i bankierzy zarabiają krocie w zasadzie na każdym etapie ich działalności. Przygotowanie i przeprowadzenie publicznej oferty akcji największego polskiego ubezpieczyciela PZU kosztowało – jak poinformował emitent – do 50 mln zł. Ile dokładnie, tego w raportach bieżących spółki nie udało mi się znaleźć. Koszty pierwszej oferty publicznej Tauronu wyniosły 17,1 mln zł, z czego 14,2 mln zł dostali prawnicy, doradcy i bankierzy inwestycyjni.

Prawnicy i wszelkiego typu doradcy zarabiają też np. podczas procesów fuzji i przejęć, a także wtedy, gdy spółka emituje obligacje, albo wtedy, gdy prowadzi wojnę prawną z jakąś inną firmą. W tym ostatnim przypadku im dłuższa batalia i o większe pieniądze, tym wyższe są koszty firmy oraz zarobki doradców i prawników.

W sprawozdaniach finansowych spółek giełdowych zazwyczaj trudno jest znaleźć informacje o tym, ile konkretnie wydano na szeroko pojęte doradztwo w konkretnym sporze czy też prowadząc jakieś przejęcie. Ale nie są to małe budżety. Nie zawsze – zwłaszcza gdy się spór przegrywa albo jakaś operacja kończy się fiaskiem – są dobrze wydane.

Pieniądze motywują wielu do działania. Część menedżerów broni zarządzanej przez siebie firmy przed przejęciem nie dlatego, że utrata przez nią niezależności byłaby szkodliwa dla interesów akcjonariuszy, ale dlatego, że mają świadomość, iż w nowym układzie będą musieli się pożegnać z fotelem. I że będzie im trudno znaleźć dobrą i odpowiadającą ich ambicjom pracę.

Ostatnio się dowiedziałem, że w polskiej rzeczywistości ciągle bywają przypadki, że członkowie zarządu giełdowej spółki w kontraktach nie mają tzw. złotych spadochronów, czyli odpraw związanych z utratą stanowiska np. w wyniku przejęcia firmy. Dlaczego tak się dzieje, nie mam pojęcia. Być może zaoszczędzili na doradcach i prawnikach w czasie podpisywania tej najważniejszej dla siebie umowy.

Opinie Ekonomiczne
Handlowy wymiar suwerenności strategicznej Unii Europejskiej
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Czekanie na zmianę pogody
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Rząd sięgnie po trik PiS-u
Opinie Ekonomiczne
Piotr Mieczkowski: Polska w cieniu cyberkolonializmu
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: „Szóstka dla premiera”