O tym, że Polacy w przeważającej większości nie są już przeciwni dobrze przeprowadzonej prywatyzacji, świadczyły ankiety sporządzane przy okazji chaosu na kolei. Zdecydowana większość odpytywanych Polaków mówiła, że receptą na bałagan w PKP jest prywatyzacja.
Swoje w kwestii edukacji społeczeństwa w kierunku nowoczesnej gospodarki zrobiły też na pewno udane oferty warszawskiej GPW, PZU czy Tauronu. Dobrze, że tak wiele spółek sprzedano na giełdzie, co rok temu postulowała "Rzeczpospolita", bo to sposób prywatyzacji najbardziej skuteczny i przy okazji najbardziej przejrzysty. Tyle pochwał. Bo aż tak różowo nie było.
Choć warunek podstawowy z punktu widzenia rządu, czyli zapewnienie odpowiedniego zastrzyku coraz bardziej pustej państwowej kasie, niemal spełniono (gdyby jeszcze udało się sprzedać Energę albo Eneę, byłoby wręcz wyśmienicie), to już sposób prywatyzacji budzi wątpliwości. W zeszłym roku "Rzeczpospolita" postulowała też, by zaktualizować program prywatyzacji i pozwolić na całkowite wyjście państwa z firm bez znaczenia strategicznego. Niestety, odzewu nie było. Skarb Państwa wciąż jest akcjonariuszem m.in. w PKO BP, KGHM czy Lotosie.
Wśród ekonomistów ogromne wątpliwości budzi też tzw. pseudoprywatyzacja. Bo jak inaczej nazwać zaplanowanie sprzedaży akcji państwowych spółek innym państwowym firmom. Z podstawowym założeniem prywatyzacji, czyli przekazania podmiotu w ręce prywatnego właściciela, nie ma to nic wspólnego. Służyło tylko jednemu – szybkiemu ratowaniu stanu państwowej kasy.
A swoją drogą, czy naprawdę nie znalazł się za granicą żaden prywatny podmiot, który byłby zainteresowany kupnem Energi? Czy trzeba wysyłać do jej zakupu innego państwowego energetycznego giganta PGE?