[b]Rz: 10 stycznia 2011 roku, zaledwie kilka tygodni po tym, jak udzielił pan licencji na produkcję tigera Maspeksowi (wytwarza m.in. soki Tymbark), sąd zakazał tej firmie produkcji i sprzedaży tego najpopularniejszego energetyku w Polsce. [/b]
Dariusz Michalczewski: Sprawa jest prosta: jestem właścicielem oznaczenia Tiger, a umowa z FoodCare (dotychczasowy producent energetycznego napoju – red.) przestała obowiązywać. Po prostu Maspex nie miał jeszcze szansy, aby przedstawić swoje argumenty i odwołać się od decyzji sądu w Gdańsku. Jeżeli to zrobi, to jestem przekonany, że wygrana będzie po jego stronie. Ponadto na mój wniosek 5 stycznia 2011 roku sąd w Krakowie zakazał FoodCare produkcji i sprzedaży tigera, co potwierdza, że prawo jest po mojej stronie.
[b]Firma Wiesława Włodarskiego FoodCare przekonuje, że zdobycie przez Tigera pozycji lidera w Polsce, to zasługa ich inwestycji w rozwój tej marki. Jak podkreślają: to oni, a nie pan, wydali na nie do tej pory ok. 300 mln zł. [/b]
W 2003 roku zgłaszały się do mnie firmy z Polski i Niemiec chcące produkować napój energetyczny Tiger. Ale zdecydowałem się na przekazanie licencji na korzystanie ze wszystkich znaków zawierających słowo „Tiger” i pseudonimu „Tiger” firmie FoodCare. Umowa zobowiązywała firmę do przeznaczania kilkunastu procent od zysków ze sprzedaży na rozwój tej marki. Nie rozumiem więc, dlaczego FoodCare się tym chwali. Na wartość znaku Tiger zapracowałem w trakcie całej kariery, odnosząc sukcesy na ringu – ryzykowałem zdrowiem, a czasami życiem. Przykład energetyku burn pokazuje, że inwestycje w markę nie wystarczą, aby odnieść sukces. Coca-colę stać przecież na to, aby wydać na ten cel ogromne kwoty, a mimo to jej napój nie pokonał ani tigera, ani nawet red bulla.
[b]Przyzna pan jednak, że strategia marketingowa i cenowa FoodCare była skuteczna. Dzięki nim udało się wyprzedzić red bulla. [/b]